piątek, 3 sierpnia 2018

Wybory (Kiedy nie ma miłości)

- Więc dlatego chcesz odejść ode mnie szybciej? Chcesz oszczędzić mi więcej bólu, bo sugerujesz się tym, że ten dzień i tak nastanie? — wiedziałem, że to nie jest odpowiedni czas ani miejsce na tę rozmowę, ale nie wytrzymałem, słowa same opuściły moje usta.

- O czym ty mówisz? — spytała, marszcząc swoje czoło.

- Znalazłem list do ciebie od kliniki ze Zurychu w Szwajcarii i zabawne jest to, że ta klinika pomaga w samobójstwie ludziom, którzy są nieuleczalnie chorzy — w moim głosie była wyczuwalna pretensjonalność. Dałem ponieść się emocjom, ale nie żałowałem tego. Chciałem z nią o tym porozmawiać już w dniu, w którym znalazłem ten nieszczęsny list.

- Kiedy się o tym dowiedziałeś? — spytała cicho.

- Niedawno — odpowiedziałem — Zamierzałaś powiedzieć mi kiedyś o tym? — spytałem.

- Nie — odpowiedziała, a mi szybciej zabiło serce — Chciałam po cichu usunąć się z twojego życia, nie chciałam, żebyś, patrzył codziennie na mnie, jak umieram. To by nie bolało tak bardzo, jakbym umarła, sama, po cichu, nikogo nie krzywdząc — nie wiedząc kiedy, po moim policzku zaczęły spływać pojedyncze łzy.

- Nie wierzę — szepnąłem.

- Przepraszam, ale ja już nie mam wyboru — po jej policzkach zaczęły spływać pojedyncze łzy, gdy tylko odwróciła się w moją stronę, patrząc mi prosto w oczy.

- Zawsze jest jakiś wybór — powiedziałem pewny swoich słów. Byłem na nią zły, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że w pewien sposób ma rację. To dobijało mnie najbardziej. Ona zachowywała się jakby, już się z tym pogodziła, a ja nadal miałem złudną nadzieję i cały czas liczyłem, że jednak wszystko pójdzie po mojej myśli. Nie chciałem, aby to ona miała rację. Do ostatnich chwil będę miał nadzieję, do ostatnich chwil będę walczył o to, aby to z nią mógł się zestarzeć.

***

Kiedy maszyna do kawy napełniała mój kubek, głośno westchnąłem, mając nadzieję, że podwójne espresso choć trochę pomoże mi przeżyć ten dzień. Mało spałem, byłem zmęczony, nie mając, choć grama sił, a w mojej głowie wciąż krążyła moja żona. Jej choroba, nasza rozmowa na spacerze i to o czym rozmawialiśmy w nocy. Ona naprawdę chciała mnie zostawić, nie próbując nawet zawalczyć. Z jednej strony nie dziwiłem jej się, bo sam nie miałem pojęcia, co bym zrobił, na jej miejscu, ale nie mogłem przeżyć tego, że się poddaje, że chcę mnie zostawić i że od samego początku, pomału godziła się ze swoim losem. Kochała mnie, a ja ją i nie miałem co do tego żadnym wątpliwości, jednak nie mogłem znieść myśli, że to wszystko potoczy się tak, a nie inaczej. Nie wiedziałem już co mam robić ani powiedzieć, abyśmy razem próbowali wygrać z chorobą. Nie chciałem, żeby umierała, to sprawiało, że do moich oczu zawsze napływały łzy.

Kiedy maszyna wydała charakterystyczny dźwięk, wziąłem kubek do swojej dłoni i wziąłem dużego łyka kawy, prawie parząc sobie język. Poszedłem do swojego miejsca pracy i gdy tylko zdążyłem usiąść na krześle przy swoim biurku, rozległ się dźwięk dzwoniącego telefonu.

- Tak szefie? — spytałem, gdy tylko odebrałem połączenie, widząc wyświetlający się numer mojego szefa.

- Przyjdź do mojego gabinetu — po wypowiedzeniu tych słów, rozłączył się, a ja na chwilę zamknąłem swoje oczy po raz kolejny tego dnia, wzdychając. Z doświadczenia wiedziałem, że taki telefon od pracodawcy nie kończył się dobrze.

Mimo obawy, że dzisiaj mogę stracić prace i że moje życie za chwilę będzie jeszcze bardziej do niczego, odstawiłem kubek na biurko i wstałem z krzesła, kierując się w stronę gabinetu, do którego żaden z pracowników z chęcią nie wchodził. Gdyby okazało się, że chcę mnie zwolnić, to byłby już mój koniec. Nie miałbym pieniędzy na leki dla żony, czy nawet jedzenie. Nawet obecność mojej siostry zbytnio nie pomagała, mimo że nie musiałem płacić pielęgniarce. Znalezienie nowej pracy zajęłoby mi trochę czasu, o ile w ogóle bym ją znalazł, a nawet jeśli, nie dostałbym zaliczki, nie pracując przez cały miesiąc. Poza tym to mnie by już całkowicie dobiło.

Biorąc głęboki wdech i wypuszczając powietrze ze świstem, zapukałem pięścią w drewniane drzwi, a gdy usłyszałem, że mogę wejść, złapałem za klamkę i powoli wszedłem do środka. Widząc postawę i wzrok mojego szefa, miałem ochotę powiedzieć, że sam się zwalniam i wyjść stąd, jak najszybciej. Mimo to wszedłem w głąb pomieszczenia i usiadłem na krześle, które znajdowało się naprzeciwko faceta, która zapewne zdepczę moją ostatnią iskierkę.

- Chciał się pan ze mną widzieć — powiedziałem niepewnie, gdy ten przez dłuższy czas się nie odzywał, a jedynie wpatrywał się we mnie, co wcale nie łagodziło mojego stresu.

- Tak — odpowiedział, poprawiając się na swoich obrotowym krześle — Wiem, że nie powinienem się wtrącać w twoje życie prywatne, ale co się dzieje? Nie pracujesz już tak efektywnie, robisz wszystko na szybko, z czego nie jestem zadowolony. Ktoś nie raz po tobie sprzątał, bo ty wchodząc do pracy jako ostatni, wychodzisz jako pierwszy. Śpieszysz się, nie myślisz i robisz masę błędów — kiedy skończył swoją przemowę, a raczej wytykanie mi błędów, miałem ochotę coś sobie zrobić. Właśnie straciłem pracę, przez swoją głupotę. Postawiłem swoją żoną na pierwszym miejscu, co nie było głupotą, ale nie myślałem nad konsekwencjami swoich czynów.

- Rozumiem i przepraszam. Lepiej pójdę spakować swoje rzeczy — nie było sensu się z nim kłócić ani próbować zamydlić mu oczy. To był mój koniec i nie było już odwrotu. Stało się i nie cofnę czasu, choćbym chciał. Nie chodziło mi o pracę, bo była beznadziejna, ale o pieniądze. Jakiekolwiek pieniądze. Moje życie właśnie huknęło o dno.

- Zaczekaj — powiedział, łapiąc mnie w ostatniej chwili za nadgarstek — Powiesz mi, co się dzieje? Nie byłeś moim złym pracownikiem i nie chciałbym cię zwalniać, ale jeśli taki jest twój wybór, to nie będę cię zatrzymywał — odwracając się w jego stronę z szokiem wymalowanym na twarzy, nie wiedziałem co mam mu powiedzieć. To była moja szansa, on mi dawał szansę, ale czy wyżalanie się na temat mojego beznadziejnego życia w czymś mi by pomogło?

- To nie jest coś, o czym chciałbym rozmawiać — powiedziałem, nieco spuszczając swoją głowę w dół.

- Rozumiem, jednak może mógłbym jakoś pomóc? Widzę, że ci zależy, może nie na pracy, ale na pieniądzach. Wcale nie chcesz spakować swoich rzeczy — był pewny tego, co mówi, co nieco mnie przeraziło, ale jego słowa i tak w niczym mi nie pomogły. Musiałem spakować swoje rzeczy.

- Moja żona umiera na raka. Nie może pan pomóc, a mi zaczyna być wszystko jedno — sam do końca nie wierząc w to, co powiedziałem, odwróciłem się tyłem do mężczyzny i wyszedłem z pomieszczenia.

Spakowałem swoje rzeczy w mały karton w parę minut i równie szybko wyszedłem z budynku, wrzucając wszystko na tylne siedzenia samochodu. Siadłem na miejsce kierowcy i po wykrzyknięciu paru przekleństw, uruchomiłem silnik i ruszyłem w stronę domu. Jadąc z niewielką prędkością, czułem się jakby przed chwilą, uleciało ze mnie życie. W tamtej chwili nie obchodziło mnie nic, na nic nie zwracałem uwagi, a w głowie nie siedziała mi żadna myśl. Czułem się, jak w jakimś transie, miałem dość, chciałem w końcu odetchnąć, jednocześnie chcąc zacząć głośno wrzeszczeć i zrobić jeszcze więcej.

Zatrzymując się na czerwonym świetle, usłyszałem nagle, jak mój telefon, który leżał na siedzeniu pasażera, zaczyna wibrować. Widząc na ekranie telefonu uśmiechniętą Rachel, od razu wziąłem urządzenie do ręki i odebrałem połączenie.

- Chris — szepnęła moja siostra płaczliwym głosem, a ja od razu się ożywiłem.

- Co się stało? — spytałem ze strachem.

- Zabierają ją, nie wiem co, się dzieje. Proszę, przyjedź, jak najszybciej — poprosiła, płaczliwym tonem głosu, a moje serce na chwilę przestało bić.

Nie mówiąc ani słowa, rozłączyłem się i rzuciłem telefon na siedzenie obok, ruszając niemal od razu na czerwonym świetle. Nie zważając na nic, jechałem prosto do domu, domyślając się, co się dzieje. Bałem się, tak cholernie się bałem tego, co może za chwilę się wydarzyć. Nie byłem na to przygotowany, nie chciałem, żeby to stało się tak szybko i nagle.

Będąc na miejscu, niemal od razu wyszedłem z auta, biegnąc w stronę domu. Moje serce biło, jak szalone, w mojej głowie było pełno myśli, a karetka stojąca obok mojego domu nie dawała mi spokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz