środa, 28 maja 2014

Rozdział 9 (she's gone)

Wzięłam głęboki wdech i wydech, nerwowo przegrywając wargę. Nie wiedziałam dlaczego, ale bałam się tam wejść. Czułam się jak bym, zrobiła coś złego i teraz wracała do domu z podkulonym ogonem. W końcu sięgnęłam ręką, klamkę od furtki i otworzyłam ją, krocząc po kamiennej ścieżce prowadzącej do domu. Rodzice na pewno byli w pracy, więc gdy znalazłam się na werandzie, od razu sięgnęłam pod wycieraczkę, wyciągając klucz. Włożyłam go do zamka, powoli go przekręcając. Pchnęłam lekko drzwi i weszłam do środka. Nic się nie zmieniło. Te same meble, kolory ścian. Rozglądając się, weszłam na górę, gdzie znajdował się mój pokój, byłam ciekawa czy nadal się tam znajduje. Na tabliczkę z napisem „Angela" na moich ustach pojawił się uśmiech rozbawienia. Otworzyłam drzwi, wchodząc do środka. Od razu rzuciłam się na łóżko, wtulając się w pościel.

- Brakowało mi tego wszystkiego — szepnęłam, sama do siebie przymykając powieki. W końcu czułam się bezpiecznie. Miałam nadzieje, że teraz będzie tylko lepiej i będę mogła zacząć od nowa, próbując zapomnieć o tym wszystkim, co mnie spotkało. Nie wiedząc kiedy, zasnęłam.

Obudziłam się dopiero wieczorem. Rozciągnęłam się, głośno ziewając, gdy nagle usłyszałam dźwięk przekręcanych kluczy w zamku i czyjeś kroki. Moje serce od razu przyśpieszyło, a strach opanował moje ciało, jednak po chwili się uspokoiłam, przypominając sobie, że zamykałam dom na klucz, więc to musieli być rodzice.

Podniosłam się i powoli schodziłam na dół przez gips na nodze. Uśmiechnęłam się na widok moich rodziców stojących w korytarzu. Idąc najszybciej, jak tylko potrafiłam, podeszłam do nich i mocno wyściskałam. Ich miny były bezcenne. Gdy mnie zobaczyli, na ich twarzach wymalowany był ogromny szok, jednak po chwili uśmiechnęli się, również mnie przytulając. Podobno wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, przy tych którzy są dla ciebie najważniejsi.

- Co tu robisz kochanie? — spytała, mama, głaszcząc mnie po głowie, jakbym była nadal jej małą dziewczynką.

- Stęskniłam się za wami — skłamałam i zaśmiałam się krótko, chowając kosmyk włosów za ucho. Wiedzieli, kiedy kłamię, więc była to tylko kwestia czasu kiedy zaczną mnie wypytywać.

- Skarbie — przeciągnął groźnie tata, patrząc prosto w moje oczy.

- Nie chce o tym rozmawiać, może kiedyś wam powiem — mruknęłam, cicho pod nosem, patrząc w zupełnie innym kierunku.

- No dobrze — westchnęła mama, ściągając z siebie płaszcz i wieszając na wieszaku.

- A jak tam Richard? Dlaczego z nim nie przyjechałaś? — na dźwięk jego imienia, miałam ochotę się rozpłakać, ale zacisnęłam mocno wargę, próbując powstrzymać napływające łzy. Nagle poczułam, jak mama łapie moją rękę, uważnie jej się przyglądając. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, co właściwie robi, jednak gdy spojrzałam, co ją tak zainteresowało, krew we mnie zawrzała. Ciągle miałam na palcu obrączkę oraz pierścionek zaręczynowy.

- Jest śliczny. Richard ma gust do takich rzeczy. Jak wam idzie bycie małżeństwem? — spytała, radośnie spoglądając na mnie z uśmiechem. Wyrwałam rękę z jej dłoni, po czym zdjęłam biżuterię i wywaliłam ją do kosza. Rodzice patrzyli na mnie w kompletnym osłupieniu, ale teraz mnie to nie obchodziło.

Byłam zła. Na samą siebie, że dałam się tak traktować, że wpakowałam się w to wszystko przez moje miękkie serce. Mimo to i tak wiedziałam, że gdzieś w głębi serca, nie żałowałam tego. Schodami weszłam na górę do swojego pokoju i położyłam się na łóżku, zaczynając płakać jak małe, bezbronne dziecko. Nie mając już sił, choćby na jedną łzę więcej, morfeusz zabrał mnie do siebie.

Było ciemno. Usta miałam czymś związane, jak i resztę ciała. Siedziałam na krześle, nie mogąc poruszyć się choćby o milimetr. Sznur wrzynał mi się w skórę, a krew coraz mocniej spływała z moich nadgarstków. Nagle, jasne światło pojawiło się znikąd, dzięki czemu od razu zamknęłam oczy. Po chwili otworzyłam je, mrugając kilka razy, aby przyzwyczaić się do rażącego światła. Stał tam Richard, ubrany w garnitur, trzymający w prawej dłoni mały nożyk.

Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Chciałam krzyczeć, ale materiał, który miałam na ustach, mi to uniemożliwił, dzięki czemu wyszedł z tego stłumiony krzyk. Podszedł do mnie i odciął liny oraz odwiązał szmatkę z moich ust. Zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam, dlaczego to zrobił. Gdy w końcu byłam wolna, poczułam jego oddech na mojej szyi.

- Uciekaj. Tak będzie o wiele ciekawiej — zaśmiał się szyderczo, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Nie wiele myśląc, ruszyłam pędem przed siebie. Pod stopami czułam piasek, a wokół mnie znajdowały się tylko zimne mury. Nie znałam drogi. Biegłam tylko przed siebie, myśląc, że wyjście, same zaraz mi się ukarze. Oglądałam się ciągle za siebie nerwowo, pilnując czy Richard nie idzie za mną. W jednej chwili zobaczyłam go, w rezultacie znacznie przyśpieszyłam. Nie miałam siły. Byłam już zmęczona ciągłym uciekaniem. Oparłam się o jedną ze ścian, głośno oddychając. Wychyliłam się kawałek, nie było go.

Chciałam postawić pierwszy krok, gdy nagle poczułam, jak ktoś zatyka mi usta jedną ręką, a drugą trzyma w pasie, przyciągając mnie do siebie. Zaczęłam się wiercić i krzyczeć, ale uścisk był za mocny.

- To nic ci nie da kochanie — szepnął, do mojego ucha, a ja od razu wiedziałam, że był to Richard.

Potem wszystko potoczyło się szybko. Rzucił mnie na piasek i wyciągnął swój niewielkiej wielkości nóż. Z uśmiechem na twarzy, zaczął do mnie podchodzić, a ja czułam, że całe moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Nie mogłam się ruszyć choćby o milimetr. Byłam przerażona, a moje serce o mało co nie wyskoczyło z piersi. Pierwszy cios, drugi, trzeci aż w końcu przed oczami zrobiło mi się ciemno, w pewnym momencie nie widząc nic oprócz ciemności.

Obudziłam się z głośnym krzykiem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Moje serce biło jak szalone, a oddech nie chciał się uspokoić. Czułam, jak kropelki poru spływają po moim czole. Odetchnęłam głośno, chowając twarz w dłonie. Ten sen był tak bardzo realistyczny. Tak bardzo się bałam. Czy teraz każdej nocy będzie mnie prześladował? Nie zniosłabym tego.

***

Minął jeden dzień, a moja księżniczka siedziała cicho w swoim ulubionym pokoju. Zazwyczaj pomimo tego, że nie miała kompletnie siły, krzyczała wiązankę przekleństw, na cały dom rzucając różnymi przedmiotami. Choć były też takie dni, kiedy leżała grzecznie na łóżku nie odzywając się ani słowem. Gdy usłyszałem gwizdek, zalałem kubek gorącą wodą. Biorąc naczynie z herbatą, ruszyłem schodami na górę, do mojej żony.

Zapukałem raz, drugi, ale odpowiedziała mi cisza. Wzruszyłem ramionami, myśląc, że znowu ma swoje ciche dni. Złapałem za klamkę, popychając lekko drzwi. Wszedłem do środka, ale jej tam nie było. Podszedłem do łóżka i postawiłem napój na nocnym stoliku, po czym wszedłem do łazienki. To, co zobaczyłem, sprawiło, że padłem na kolana zakrywając usta obiema dłońmi. Do moich oczu napłynęły łzy, by po chwili mogły spłynąć po moich policzkach.

Nie, to nie może być prawda. Nie ona tego nie zrobiła. Ja bez niej nie istnieje, nie wytrzymam bez niej. Kocham ją, jest moją żoną i powinna teraz być przy mnie. Nie, ona nie uciekła, ona tylko poszła się przejść. Tak. Na pewno tak było. Poszła się przejść, ponieważ całymi dniami przesiadywała w domu i potrzebowała się przewietrzyć. Teraz tylko się zgubiła, a ja muszę ją znaleźć, zanim stanie jej się coś złego.

Wstałem z klęczek i ruszyłem na dół chwiejnym krokiem, ponieważ zaczęło kręcić mi się w głowie w dodatku łzy, które napłynęły, uniemożliwiły mi widoczność. Gdy wyszedłem z domu, nawet go nie zamykałem. Ruszyłem prosto do samochodu i odpaliłem silnik, ruszając. Jechałem powoli, rozglądając się na wszystkie strony. Mieszkaliśmy na kompletnym odludziu i droga do najbliższego domostwa zajęłaby jej ponad jeden dzień.

Dlatego tak strasznie się o nią bałem, że leży teraz gdzieś nieprzytomna i potrzebuje pomocy albo nie daj boże, nie żyje. Nie, nie mogę tak myśleć, Angela jest dzielną i twardą dziewczyną, więc na pewno nic jej nie jest. Mimo wszystko, gdy przez moją głowę przeszła myśl, że moja żona nie żyję, do moich oczu napłynęły łzy. Przez nie nic nie widziałem, wiec zjechałem na pobocze, opierając czoło o kierownice. Zacząłem płakać jak małe dziecko. Łzy leciały strumieniami, a ja nie mogłem nad tym zapanować.

Łzy spływały, jedna za drugą, aż w pewnym momencie zacząłem się nimi krztusić. Pragnąłem, tylko aby była tu ze mną, żeby mnie przytuliła i pocałowała swoimi słodkimi ustami. Chciałem czuć jej oddech na sobie, jak jej serce bije tylko dla mnie. Każda kolejna myśl o niej, sprawiała, że zaczynałem płakać jeszcze mocniej. Po jakiś piętnastu minutach udało mi się opanować swoje łzy, wycierając wierzchem dłoni mokre policzki. Sięgnąłem do tylnej kieszeni, moich spodni i wyciągnąłem telefon. Wybrałem dobrze mi znany numer, po czym przyłożyłem go to ucha.

- Tak? — po trzecim sygnale, usłyszałem znany mi męski głos.

- Znajdź ją — poprosiłem, łamiącym się tonem głosu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz