środa, 5 marca 2014

Rozdział 2 (she's gone)

- Angelo Evans, wyj­dziesz za mnie? — słysząc jego pytanie, moje serce zabiło szybciej, czując, jak niemal podchodzi mi do gardła. Biłam się w myślach sama ze sobą. Z jednej strony nie chciałam się zgodzić, bo to sprawi, że jeszcze bardziej zaplącze się w nasz dziwny związek, a z drugiej, pół firmy wyczekiwało na moją odpowiedź razem z klękającym przede mną mężczyzną.

Owszem przyzwyczaiłam się do tego wszyst­kiego i mogłabym udawać dalej, ale ja nie chce, żeby moje życie tak wła­śnie wyglą­dało. Chce kochać, chce czuć te pie­przone motylki w brzu­chu, chce czuć dresz­cze, gdy dotknie mnie mój uko­chany, chce, żeby na jego widok moje serce zaczy­nało bić szyb­ciej. Ja nic takiego nie czuje, gdy całuje się z Richar­dem bądź się z nim kocham, a nie mam odwagi powiedzieć mu prawdę, ponie­waż boję się, jak on na to zareaguje. Kiedyś myślałam, że te wszystkie uczucia przyjdą z czasem, ale nie umiałam się dla niego zmienić.

- Tak — powiedziałam mimowolnie, a po pomiesz­cze­niu rozległo się kla­ska­nie i gło­śne okrzyki. Spoj­rza­łam się na Richarda, a na jego twa­rzy wid­niał sze­roki uśmiech szczę­ścia. Wycią­gnął pier­ścio­nek, wziął moją rękę i powoli wło­żył pier­ścio­nek na mój palec ser­deczny. Wstał, po czym mocno mnie poca­ło­wał, na początku nie oddawałam poca­łun­ków, dopiero gdy poczu­łam, jak przy­ciąga mnie do sie­bie, trzy­ma­jąc swoje dło­nie na moich ple­cach, ocknęłam się z zaist­nia­łej sytu­acji i zaczę­łam oddawać poca­łunki. Chciało mi się płakać, czułam się taka bez­silna. W końcu się ode mnie ode­rwał, posła­łam mu swój wymu­szony uśmiech, a on uśmie­chał się od ucha do ucha.

- Kocham cię — powie­dział, cału­jąc mnie w poli­czek.

- Ja też — odpar­łam od nie­chce­nia. Mia­łam już dość tego wszyst­kiego. Chcia­łam się położyć, zasnąć i obudzić się z myślą, że był to tylko bez­na­dziej­nych sen.

Gdy najbliższe mi osoby złożyły mi życzenia i podarowały prezenty, wspólnie usiedliśmy przy jednym stole, zajadając się czekoladowym tortem z aromatyczną kawą. Po niecałej godzinie każdy poszedł w swoją stronę, aby w końcu zacząć pracę. Ja również nie tracąc czasu, poszłam do swojego gabinetu, gdzie od razu zabrałam się do pracy.

Próbując stworzyć dom marzeń dla kolejnego klienta, nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Krzycząc, aby owa osoba weszła, w końcu się poddałam i odłożyłam ołówek na bok. Miałam dość niezdecydowanych ludzi, którzy zmieniają zdanie co wyglądu ich domu, by po chwili wrócić do starego pomysłu.

- Hej — usłyszałam, na co w końcu podniosłam głowę do góry, widząc przystojnego mężczyznę, który trzymał w ręku dokumenty. Był mojego wzro­stu ze śniadą skórą, brą­zo­wymi wło­sami i tego samego koloru oczami. Był bar­dzo przy­stojny.

- Cześć Travis — odpowiedziałam, uśmiechając się do niego. Uwielbiałam z nim pracować, bo samą swoją obecnością sprawiał, że się uśmiechałam bez większego powodu.

- Mam to, o co mnie prosiłaś — powiedział, kładąc dokumenty na moim biurku.

- Dziękuje — mruknęłam pod nosem, zaczynając przeglądać kartkę za kartką.

- Wszyst­kiego naj­lep­szego, mam nadzieję, że będziesz miała udane mał­żeń­stwo — jego słowa sprawiły, że oderwałam wzrok od zapisanych tuszem kartek i spojrzałam się na niego, nie wiedząc do końca, czy mu podziękować, czy się rozpłakać mówiąc mu prawdę.

- Dzię­kuje — odpowiedziałam, po czym wstałam z obrotowego krzesła i podeszłam do niego, dając mu część dokumentów.

- To możesz zabrać z powrotem — powiedziałam, pokazując na kartki w jego dłoni — A resztę wezmę — odparłam, widząc po chwili, jak Richard wchodzi do pomieszczenia, bez pukania.

Travis, będąc nieco zmieszany, pożegnał się ze mną i wyszedł z mojego gabinetu, zostawiając mnie z moim narzeczonym. Poczu­łam, jak oplata swoje dło­nie wokół mojej tali i kładzie brodę na moim ramie­niu. Odw­ró­ciłam głowę i ujrza­łam twarz Richarda, która nie mówiła nic dobrego, był zły i jed­no­cze­śnie zazdro­sny, bo Travis stał najwyraźniej zbyt blisko mnie.

- Co chciał? — powie­dział, przez zaci­śnięte zęby.

- Zło­żył mi życze­nia jak każdy inny i dał mi dokumenty, o które go prosiłam, nic wię­cej — odwróciłam się do niego przo­dem i zaczę­łam gładzić kciu­kiem po jego policzku, patrząc pro­sto w jego oczy, chcąc tym go choć tro­chę uspo­koić. Po chwili jego napięte mię­śnie roz­luź­niły się, a ja odetchnę­łam z ulgą.

- Wię­cej z nim nie rozmawiaj, teraz będziesz moja i nikogo wię­cej — wyszep­tał mi do ucha ostrym i zde­cy­do­wa­nym tonem. Po moim krę­go­słu­pie prze­szedł nie­przy­jemny dreszcz, a serce zaczęło bić szyb­ciej ze stra­chu, jaki we mnie pano­wał.

- Richard my pracujemy razem — nie chciałam, aby mną kierował. Nie byłam tego typu osobą, która potrafi się komuś podporządkować bez słowa sprzeciwu.

Od pewnego czasu, nasze relacje są jeszcze dziwniejsze niż były. Richard raz był spełnieniem marzeń dla każdej kobiety, a raz zachowywał się w stosunku do mnie tak, jakbym była tylko przedmiotem w jego rękach. Nie raz chciał mnie zdominować i pokazać kto tu rządzi, ale zawsze potrafiłam jakoś się wybronić. Choć czasem nie było to nic dobrego.

- To od dziś nie będziecie już razem pracować, bo nie pozwolę, żeby jakiś inny facet dotknął cię choćby pal­cem — wark­nął ostro, po czym zanu­rzył swoją doń w moje włosy i mocno pocią­gnął je do tyłu, na co gło­śno syk­nę­łam. Jak na zawołanie po moich policz­kach zaczęły spływać łzy, nie mogąc się powstrzymać od cichego szlochania. To była kolejna chwila, o którą sama się prosiłam.

- Doprowadź się do porządku — syk­nął jado­wi­cie i rzu­cił mnie jak jakąś szma­cianą lalką tak mocno, że aż upa­dłam. Odw­ró­cił się i wyszedł z mojego gabinetu, głośno trzaskając drzwiami.

Podniosłam się z podłogi i z głową spusz­czoną w dół poszłam do łazienki. Opar­łam dło­nie po obu stro­nach umywalki, mając głowę nadal skie­ro­waną ku dołowi. Pod­nio­słam ją powoli, a w lustrze zoba­czy­łam, że mia­łam roz­ma­zany maki­jaż, potar­gane włosy i czer­wone oczy od pła­czu, szybko odkrę­ci­łam zimną wodę, po czym nabra­łam ją w dło­nie i kilka razy prze­my­łam swoją twarz. Wytar­łam się ręcz­ni­kiem, po czym jakoś dłońmi uło­ży­łam swoje włosy.

Patrząc na swoje odbicie w lustrze, zastanawiałam się, dlaczego musiałam mieć takiego pecha w życiu. Richard, owszem zapowiadał się na wspaniałego partnera, ale w momencie, kiedy zdałam sobie sprawę, że z tego nic nie będzie, było już za późno, bo on się we mnie zakochał, a ja z niewiadomych mi przyczyn nie umiałam powiedzieć mu prawdy. W dodatku dzisiejszy dzień pokazał mi, że sama pcham się na ostrze. Do tej pory zastanawiałam się, dlaczego się zgodziłam, aby zostać jego żoną.

Głośno wzdychając, wyszłam z łazienki i wróciłam do swojego gabinetu. Usiadłam przy biurku i gdy chciałam już kontynuować rysowanie, coś mnie tknęło, aby odłożyć go na blat. Mój wzrok od razu przeniósł się na szafkę, w której trzymałam coś, co powinno mi w tym momencie pomóc. Wyciągając mały kluczyk ze swojej torebki, otworzyłam szafkę i wyciągnęłam z niej butelkę whiskey. Nie kwapiąc się do tego, aby wyciągnąć szklankę, odkręciłam butelkę i pociągnęłam spory łyk, czując po chwili, jak całe moje gardło płonie.

Gdy na dworze zrobiło się już ciemno, a moja butelka była już pusta, stałam przed ogromną szybą, wpatrując się w oświetlone miasto. Nie miałam ochoty się stąd ruszać ani iść gdziekolwiek z Richardem, ale i tak wiedziałam, że jak tylko skończy pracę, przyjdzie tutaj i nie będę miała nic do gadania, zwłaszcza że byłam pijana.

W pewnym momencie usłyszałam, jak ktoś wchodzi do środka, ale i tak nie odwróciłam się za siebie, bo doskonale wiedziałam kto to, zwłaszcza w momencie, kiedy owa osoba, objęła mnie w pasie, przyciągając moje ciało, jak najbliżej swojego.

- Coś się stało? — spytał, a ja miałam ochotę parsknąć śmiechem.

- Nic się nie stało. Ty mnie tylko potraktowałeś jak jakąś rzecz — szepnęłam, czując, jak łzy napływają do moich oczu.

- Przepraszam — szepnął, a przez jego ciepły oddech na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka. Co się ze mną działo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz