piątek, 3 sierpnia 2018

Nadzieja (Kiedy nie ma miłości)

- Zostawię cię samą, ale zostawię otwarte drzwi, jakbyś potrzebowała pomocy, po prostu mnie zawołaj, dobrze? — w odpowiedzi pokiwała twierdząco głową, a ja wyszedłem z łazienki, kierując się do kuchni, gdzie biorąc napój dla Grace, wróciłem do sypialni. Usiadłem na łóżku, a napój postawiłem na nocną szafkę, po czym położyłem się na plecy, głośno wzdychając. Patrząc się w biały sufit, mój w miarę dobry humor dzisiejszego dnia ot, tak po prostu zniknął. Nagle przytłoczyła mnie rzeczywistość, o której na moment zapomniałem.

Chciałem widzieć moją żonę codziennie taką uśmiechniętą jak dzisiaj. Chociaż raz dziennie widzieć na jej twarzy szczery i radosny uśmiech. Wiedziałem jednak, że to nie możliwe, bo ona już dawno wszystko przekreśliła, gdzie ja nie chcę się poddawać, chociaż na moment. Miałem zamiar walczyć do końca, ale nic mi tego nie ułatwiało. Jej obojętność na pewne sprawy sprawiała, że było mi jeszcze gorzej. Kochałem ją i chciałem dla niej jak najlepiej, aby, być może, ostatnie tygodnie jej życia nie opierały się na łzach i smutku.

Z moich rozmyślań wyrwało mnie wołanie mojej żony. Podniosłem się z łóżka i poszedłem do łazienki, gdzie stając tuż przy wannie, pomogłem jej z niej wyjść. Gdy tak stała owinięta ręcznikiem w moich ramionach od razu wziąłem ją na ręce i wyniosłem z łazienki, usadawiając na brzegu łóżka. Zostawiając ją na chwilę samą, z szafy wyciągnąłem jej piżamę i gdy chciałem pomóc jej się ubrać, ta złapała moją dłoń w swoją i spojrzała się na mnie z uśmiechem na twarzy.

- Kochanie, potrafię się jeszcze ubrać sama — powiedziała, patrząc się na mnie z uniesionymi brwiami.

- Ale... — chciałem coś powiedzieć, ale Grace zaraz mi przerwała.

- Wiem, że czasem nie mam na to siły, ale dzisiaj czuję się w miarę dobrze i dam sobie radę — zapewniła mnie, a ja pokiwałem twierdząco głową, wiedząc, że z nią nie wygram.

W czasie, gdy moja żona przygotowywała się do snu, sam wziąłem szybki prysznic, nie chcąc marnować czasu na kąpiele. Gdy wyszedłem z łazienki, od razu położyłem się tuż obok jej ciała, gasząc uprzednio główne światło w sypialni, a zostawiając zapalone nocne lampki na szafkach. Przytuliłem się do jej pleców, a swoje dłonie oplotłem wokół jej pasa, widząc po chwili, jak na jej usta wkradł się mały uśmiech.

- Uwielbiam ten moment, kiedy oboje leżymy w łóżku, jak gdyby nigdy nic i na chwilę mogę zapomnieć o tym, że umieram na raka — powiedziała, odwracając się powoli przodem do mnie.

- Nie chcę mówić, że tak nie jest, ale Grace, proszę cię, nie spędzaj ostatnich chwil ze mną, myśląc cały czas w sposób negatywny — sam zawsze starałem się nie owijać w bawełnę i nauczyłem się mówić głośno o tym, że moja żona kiedyś mnie zostawi, ale ona czasem zachowywała się jakbym, nic dla niej nie znaczył i to, co się z nią stanie było dla niej obojętne.

- Strasznie schudłeś — stwierdziła, zmieniając całkowicie temat naszej rozmowy — Nie zaniedbuj się przeze mnie. Chciałabym, abyś żył dalej, jak pewnego dnia mnie zabraknie — na jej słowa na chwilę przymknąłem swoje oczy, cicho wzdychając. Nie lubiłem o tym rozmawiać.

- Nie wyobrażam sobie żyć z inną kobietą, przecież dobrze o tym wiesz. Nie mogę ci tego obiecać — w życiu nie miałem wielu kobiet, jednak kiedy na mojej drodze stanęła Grace, zapragnąłem mieć tylko ją do końca naszych dni.

- Zrób to dla mnie. Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał, żebyś był smutny. Zrób miejsce w swoim sercu dla kobiety, która będzie cię równie mocno kochać co ja — szepnęła, kładąc swoją chudą dłoń na mojej nagiej klatce piersiowej.

- Przepraszam, ale nie obiecam ci tego — nie chciałem psuć jej dosyć udanego dnia, ale nie potrafiłbym jej okłamać w tej kwestii.

- Jak uważasz — odparła i odwróciła się do mnie plecami. Od razu się do niej przytuliłem i schowałem głowę w zagłębieniu jej szyi.

- Kocham cię i nie gniewaj się na mnie — szepnąłem, biorąc ją w swoje ramiona, dzięki czemu przeniosłem ją na swoją klatkę piersiową, do której mimo woli się przytuliła.

- Ja też cię kocham, ale ja naprawdę chcę, żebyś był szczęśliwy — zawsze chciała dla mnie, jak najlepiej, przy każdej sytuacji, myślała najpierw o mnie, z tym że ostatnio chyba to się zmieniło.

- Z tobą zawsze będę szczęśliwy — odpowiedziałem, kładąc swoją brodę na czubku jej głowy.

***

Budząc się rano, ku mojemu zaskoczeniu miejsce obok mnie było puste. Niemal od razu zszedłem z łóżka i nałożyłem w pośpiechu spodnie, po czym wyszedłem z sypialni. Słysząc już na korytarzu dobiegający z kuchni głos Grace i mojej siostry, niemal odetchnąłem z ulgą. Przez myśl mi przeszło, że ja nigdy nie przestanę panikować. Cicho wzdychając, poszedłem w stronę kuchni i to, co zobaczyłem, sprawiło, że na moich ustach zagościł uśmiech.

- Grace, ja tego nie wypije — jęknęła moja siostra, trzymając w swoich dłoniach, małą plastikową buteleczkę.

- Obiecałaś mi — zagroziła moja żona — Jeszcze nie tak dawno twój rodzony brat wciskał mi to niemal codziennie — poskarżyła się, otwierając w międzyczasie, wieczko od butelki — Do dna — stwierdziła i zanim przysunęła zawartość buteleczki do ust, głośno westchnęła, po czym wzięła dużego łyka, ledwo wszystko połykając.

- To jest ohydne — podsumowała Rachel, stawiając buteleczkę na blat — jak ty to możesz pić? — spytała z podziwem w głosie.

- Nie mogę, dla mnie to jest tako samo niedobre, jak dla ciebie — odpowiedziała — Ale po tym czuję znacznie lepiej do tego stopnia, że sama stawiam kroki bez niczyjej pomocy. Zawiera dużą dawkę energii i składników odżywczych, taki preparat odżywczych dla takich osób, jak ja — wyjaśniła, biorąc jeszcze kilka łyków.

- Cześć dziewczyny — odezwałem się w końcu, w ten sposób się ujawniając. Z uśmiechem na twarzy podszedłem do żony i pocałowałem ją na powitanie.

- Cześć — odpowiedziały chórem.

- Widzę, że Rachel ma na ciebie lepszy wpływ ode mnie — stwierdziłem, ruchem głowy wskazując na trzymaną przez Grace białą buteleczkę.

- Ty nie proponujesz mi picia tego ohydztwa razem — na jej słowa zaśmiałem się, ale w duchu przyznałem jej rację, nie byłem tak odważny, jak moja siostra.

Po zjedzeniu wspólnego późnego śniadania, Grace zaproponowała, żebyśmy wyszli razem na spacer, co sprawiło, że na chwilę zaniemówiłem, jednak niemal od razu się ocknąłem, zgadzając się na jej propozycję. Nie musiałem mówić, że to, co się stało tego ranka, lało miód na moje serce, to było po mnie widać. Takimi drobnymi rzeczami sprawiała, że rosła we mnie nadzieja, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Liczyłem na to, że i ona teraz zacznie się nie poddawać, jednak list pod łóżkiem psuł moją wizję wspólnej walki z nowotworem.

Spacerując wolnym krokiem po soczyście zielonej trawie, trzymałem w pasie moją żonę i czułem się, jakbym zdobył właśnie coś, na co czekałem długie lata. Pogoda dopisywała, było bardzo ciepło, a z uroków lata, korzystał Kevin, który zrywał każdy napotkany dmuchawiec i cieszył się, gdy nasiona unosiły się w powietrzu. Gdy tak, na niego patrzyłem, od razu w mojej głowie, pojawiła się moja córka i myśl, że właśnie teraz to ona mogła zrywać te cholerne dmuchawce, podczas rodzinnego spaceru.

W pewnym momencie rozłożyliśmy duży koc tuż przy ogromnym drzewie, stawiając obok wiklinowy koszyk ze smakołykami. Opierając się o korę drzewa, posadziłem sobie swoją żonę między moimi nogami, która korzystając z okazji, oparła się o moją klatkę piersiową. Oplatając jej ciało wokół pasa, schowałem swoją głowę w zagłębieniu jej szyi, na chwilę przymykając swoje oczy.

- Kocham cię ślicznotko — powiedziałem, całując ją tuż za uchem.

- Też cię kocham, ale nie wyglądam już tak, jak kiedyś. Na przykład moje piersi wyglądają teraz, jak po nie udanej operacji plastycznej — na jej słowa, przekręciłem teatralnie oczami i przechyliłem ją tak, abym mógł patrzeć jej prosto w twarz.

- Kochanie masz raka piersi, to po pierwsze, a po drugie dla mnie zawsze będziesz najpiękniejszą kobietą bez względu na wszystko — powiedziałem, po czym delikatnie wpiłem się w jej usta, czując, jak po chwili oddaje mój pocałunek.

- To dlatego, że miałeś w życiu mało kobiet, nie masz porównania — odparła, prosto w moje usta, na co zaśmiałem się krótko.

- Dzięki kochanie, zapamiętam to sobie — odparłem, niby urażony jej uwagą, na nowo opierając się o korę drzewa.

- Czy ty też, patrząc na Kevina i Rachel, wyobrażałeś sobie, jak by to było, gdyby nasza córka żyła? — spytała, czym mnie nieco zaskoczyła.

- Tak, ale nie chcę teraz o tym rozmawiać, ten dzień zaczął się naprawdę udanie — powiedziałem, czując, jak na samo wspomnienie o córce do moich oczu zaczęły napływać łzy.

- Przepraszam — szepnęła — Ale ja na prawdę za nią tęsknie. Nie zdążyłam się nią nacieszyć — oboje nie zdążyliśmy tego zrobić. Nasza córka odeszła od nas, kiedy miała zaledwie roczek. Po prostu pewnego dnia Bóg zabrał nam nią, mimo że parę dni wcześniej byliśmy z nią na badaniach kontrolnych i wszystko było w porządku. Minęło sporo czasu od tamtego dnia, jednak żadne z nas nigdy o tym nie zapomni.

- Dlatego nie chcę, żebyś i ty ode mnie zbyt szybko odeszła. Straciłem ją i nie chcę teraz stracić i ciebie kochanie. Nie chcę zostać sam — wyznałem, przytulając się do pleców mojej żony.

- Przepraszam, ale to się stanie skarbie. Żaden lekarz nie sprawi, że nagle wyzdrowieje, a los nigdy nie był dla nas litościwy — to była brutalna prawda, która każdego dnia nie dawała mi spokoju.

- Więc dlatego chcesz odejść ode mnie szybciej? Chcesz oszczędzić mi więcej bólu, bo sugerujesz się tym, że ten dzień i tak nastanie? — wiedziałem, że to nie jest odpowiedni czas ani miejsce na tą rozmowę, ale nie wytrzymałem, słowa same opuściły moje usta.

- O czym ty mówisz? — spytała, marszcząc swoje czoło.

- Znalazłem list do ciebie od kliniki ze Zurychu w Szwajcarii i zabawne jest to, że ta klinika pomaga w samobójstwie ludziom, którzy są nieuleczalnie chorzy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz