piątek, 3 sierpnia 2018

Strach (Kiedy nie ma miłości)

Moje dłonie coraz mocniej zaciskały się na kierownicy, kiedy po kolejnym wciśnięciu klaksonu, korek, jaki powstał pół godziny temu, nawet nie ruszył się choćby o odrobinę. Za mną, jak i przede mną, ciągnął się sznur samochodów i wydawało się, że korek nie miał końca. Większość kierowców była tak samo zdenerwowana, jak ja i ciągłe wciskanie klaksonu nic nie dawało. Pomału traciłem resztki cierpliwości, zaczynając szukać innego sposobu, aby dojechać do domu, najszybciej jak to możliwe.

To nie był mój szczęśliwy dzień. Od samego rana prześladował mnie pech. Kiedy się obudziłem, moja żona ledwo wypowiadała do mnie, jakiekolwiek słowa, o mały włos nie spóźniłem się do pracy, w której dzisiaj musiałem zostać dłużej, niż bym chciał, co przyczynił się do tego, że znalazłem się teraz w samym środku kilometrowego ciągu samochodów. Desperacko pragnąłem znaleźć się jak najszybciej w domu, a powodem była oczywiście moja żona. Bałem się, że nie będę przy niej, kiedy to się stanie, zwłaszcza że dzisiaj rano czuła się naprawdę kiepsko. Nie chciałem pewnego dnia przyjechać z pracy, do domu i zastać moją żonę martwą. Dlatego każdego dnia wykonywałem swoje obowiązki w pracy, jak najszybciej i codziennie chciałem równie szybko znaleźć się w domu, aby być przy niej.

W pewnym momencie poczułem się jakbym, wygrał w loterii, milion dolarów, kiedy wszystkie samochody zaczęły pomału ruszać do przodu. Uradowany, sam wcisnąłem pedał gazu, wolnym tempem ruszając do przodu. Po kilkunastu minutach mogłem w końcu jechać ze znacznie większą prędkością, będąc po kilku chwilach w domu, przez złamanie kilku przepisów drogowych. Miałem tylko nadzieję, że przez moją głupotę nie dostanę pewnego dnia mandatu.

Parkując samochód na podjeździe, niemal wyskoczyłem z pojazdu i pobiegłem do domu, nerwowo rozglądając się po salonie i kuchni, gdzie nikogo nie zastałem. Nieco zaniepokojony szybkim krokiem poszedłem do sypialni, gdzie odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem pielęgniarkę, która czuwała nad moją żoną, która spała na dużym małżeńskim łóżku.

Gdybym mógł, sam zająłbym się Grace, jednak nie było mnie na to stać, nie mogłem pozwolić sobie na to, aby zrezygnować z pracy. Leki były drogie, a my nie należeliśmy do zamożnych ludzi. Miałem gównianą pracę w agencji ubezpieczeniowej i marne były moje zarobki. Ledwo starczyło mi na opłacenie wszystkiego, a na życie zostawało nam tyle, co nic. Nie zawsze tak było. Pracuje teraz sam i w dodatku na pół etatu, bo nie stać mnie było na to, aby pielęgniarka zajmowała się moją żoną cały dzień. Równie dobrze mógłbym poprosić sąsiadkę o pomoc, która nie chciałaby nic w zamian, jednak bałem się, że nie będzie umiała jej pomóc, kiedy sytuacja będzie kryzysowa.

- Dzień dobry — przywitałem się z pielęgniarką i z uśmiechem na twarzy podszedłem do śpiącej żony i pocałowałem ją delikatnie w czoło, aby jej nie obudzić.

- Dzień dobry panie Baker. Z żoną nie działo się dzisiaj nic niepokojącego, może pan nieco się rozluźnić — powiedziała, patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem. Gołym okiem było widać, że mało sypiam. Poza tym już pierwszego dnia przejrzała mnie wylot. Umiała z łatwością, odgadywać czyjeś uczucia, nastrój i myśli.

- Wie pani, że tak się nie stanie. Byłbym spokojny tylko wtedy, kiedy moja żona byłaby zdrowa — gdybym był pewny, że żaden nowotwór mi jej nie zabierze, zapewne po raz pierwszy od kilku miesięcy w końcu bym się wyspał — W każdym razie, dziękuję za wszystko. Może pani już iść, poradzę sobie — uśmiechnąłem się i kiedy pielęgniarka zabrała wszystkie swoje rzeczy, odprowadziłem ją do wyjścia. Zamykając za kobietą drzwi wejściowe, wróciłem do sypialni.

Siadając na brzegu łóżka z lekkim uśmiechem na ustach, zacząłem ogarniać kosmyki jej włosów z twarzy. Tak bardzo ją kochałem i równie mocno bałem się i martwiłem się o nią. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym pewnego dnia, zastał ją martwą. Miałem powoli dość codziennego śpieszenia się i zamartwiania. To wszystko powoli mnie wykańczało. Czułem, że pewnego dnia załamie się i nie będę wystarczającym wsparciem dla mojej żony.

Od dnia, w którym dowiedziałem się, że moja żona ma raka piersi, minęły równe trzy miesiące. Z każdym dniem było z nią coraz gorzej i wyraźnie słabła w oczach. Obecnie była wrakiem człowieka. Była wychudzona i blada. Starałem się, jak mogłem, ale nie była małym dzieckiem, któremu można było na siłę wcisnąć jedzenie do buzi. Nie miała apetytu, co nie sprzyjało jej zdrowiu, prawie nic się nie odzywała, nie miała ochoty na nic. Jej jedyne postawione kroki w domu były do łazienki i z powrotem. Straciła jakąkolwiek chęć do życia. Robiłem, co mogłem i naprawdę chciałem, aby to wszystko wyglądało nieco inaczej, jednak moje starania szły na marne, gdy Grace nie chciała ze mną współpracować. Oboje wiedzieliśmy, że to tylko kwestia czasu kiedy odejdzie z tego świata, ale żadne z nas nie mówiło o tym głośno.

Całując ją ponownie w czoło, podniosłem się z łóżka i wyszedłem z sypialni, idąc prosto do kuchni. Westchnąłem cicho, kiedy otworzyłem lodówkę, a jedyne co w niej było to przeciąg. Domem zajmowałem się sam i nie raz nie miałem czasu albo zapomniałem zrobić choćby zakupów. Nie myślałem o takich rzeczach, wiedząc, że w domu czeka na mnie umierająca żona. Zamykając lodówkę z cichym trzaskiem, swoje kroki na nowo skierowałem do sypialni, aby upewnić się, że nic złego się nie dzieje. Widząc ją śpiąca na prawym boku, zamknąłem drzwi od sypialni i skierowałem się w stronę drzwi wyjściowych, biorąc po drodze tylko portfel, który wsadziłem do tylnej kieszeni spodni. Zamknąłem drzwi na klucz i upewniając się, że są zamknięte, ruszyłem w stronę osiedlowe sklepu, w którym powinienem znaleźć podstawowe produkty, aby zrobić coś pożywnego do jedzenia.

Kiedy przechadzałem się między regałami w poszukiwaniu interesujących mnie składników, nagle poczułem, jak ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Niemal od razu się odwróciłem, widząc ku mojemu zdziwieniu, moją tylko o kilka lat, starszą siostrę.

- Rachel? Co ty tutaj robisz? - spytałem, będąc w nie małym szoku. Od prawie tygodnia nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu i nie wspominała nic o tym, że planuję nas odwiedzić.

- Cześć braciszku, mile powitanie — na jej słowa uśmiechnąłem się i od razu do niej podszedłem, mocno przytulając jej ciało do swojego.

- Wybacz. Miło cię widzieć, po prostu jestem zdziwiony twoją obecnością, nie odpisywałaś na moje wiadomości — powiedziałem, kiedy odsunąłem się od niej.

- Chciałam zrobić ci niespodziankę. Kevin zaczął mi trochę marudzić i najpierw chciałam na chwilę wstąpić do sklepu — nie patrzyła prosto w moje oczy, tylko unikała mojego wzroku, skąd wiedziałem, że coś się stało, ale na razie nie chciała o tym rozmawiać.

- Widzę po tobie, że coś się stało. Zrobię szybko zakupy i pójdziemy razem do domu — zaproponowałem, na co pokiwała twierdząco głową.

Kupiłem, co potrzebowałem, do przygotowania obiadu, uwzględniając mojego niespodziewanego gościa. Moja siostra wzięła mleko w proszku dla dziecka i płacąc za zakupy, oboje wyszliśmy ze sklepu, który znajdował się dosłownie po drugiej stronie ulicy.

Będąc przed moim domem, Rachel wzięła swojego półrocznego synka z samochodu i razem poszliśmy kamienną ścieżką w stronę wejścia.

Po przekroczeniu progu domu od razu postawiłem zakupy na blacie w kuchni i czym prędzej poszedłem do sypialni, chcąc upewnić się, że w ciągu kilkunastu minut, nic się nie stało z moją żoną. Kiedy wszedłem do sypialni i podszedłem do niej, odetchnąłem z ulgą, kiedy jej klatka piersiowa powoli podnosiła się i opadała. Nienawidziłem tego. Bałem się, że pewnego dnia odwrócę się na parę sekund, a ona w tym czasie mnie zostawi samego. Żyłem w ciągłym strachu i obawie, że nie będzie mnie przy niej, kiedy już zamknie swoje oczy na zawsze.

Zamykając po cichu drzwi od sypialni, wróciłem do kuchni i zacząłem rozpakowywać zakupy, widząc kątem oka, jak Rachel próbuje uśpić swoje dziecko w nosidełku.

Prawie kończąc przygotowywanie obiadu, moja siostra pojawiła się w kuchni, pomagając mi przygotować do końca posiłek. Kiedy wszystko było już gotowe, wspólnie usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść w dość krępującej ciszy. Oboje mieliśmy ciężar, na którego sercu chcielibyśmy się pozbyć. Rozmowa z moją siostrą zawsze mi pomagała, a ona o każdej porze dnia i nocy mogła wypłakać się w moje ramię.

- Zostaniesz na kilka dni? - spytałem, niosąc brudne talerze do kuchni, która była połączona z małą jadalnią.

- Jeśli to nie problem. Chciałabym na chwilę przestać myśleć o Jasonie. Pokłóciliśmy się już kolejny raz, a nasze małżeństwo wisi na włosku. Zawsze mogłabym ci pomóc i obciążyć trochę z domowych obowiązków - nie chciałem wykorzystywać jej niezbyt dobrej sytuacji w małżeństwie, ale bardzo by mi w ten sposób pomogła. Zaoszczędziłbym trochę pieniędzy, ponieważ nie musiałbym płacić pielęgniarce za opiekę nad moją żoną.

- Szczerze? Byłbym ci naprawdę wdzięczny, bo tak naprawdę nie daje już sobie powoli rady — powiedziałem szczerze, zamykając zmywarkę, do której włożyłem brudne naczynia.

- Jest z nią choć trochę lepiej? — spytała, a ja na moment znieruchomiałem.

- Z każdym dniem jest coraz gorzej. Kiedy wykryli u niej raka, miała już pierwsze przeżuty. Pozostaje mi tylko czekać na ten dzień, ale mimo wszystko robię wszystko, aby jakimś cudem nie zostawiła mnie samego — nie wytrzymałem. Po moim policzku spłynęła jedna samotna łza, z ledwością powstrzymując resztę łez, które chciały się wydostać.

Czując rękę mojej siostry na moim ramieniu, odwróciłem się w jej stronę i od razu mocno się do niej przytuliłem. Właśnie teraz, w tym momencie, po raz pierwszy pękłem. Nie dałem rady. Bałem się co będzie dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz