piątek, 3 sierpnia 2018

Prolog (Kiedy nie ma miłości)

Szpitalny zapach drażnił moją przegrodę nosową, a dźwięki różnych urządzeń doprowadzały mnie do szaleństwa. Chodziłem od początku korytarza do jego końca i z powrotem nie mogąc się w ten sposób choć trochę uspokoić. Moje i tak już wysokie ciśnienie, spowodowane zdenerwowaniem, podnosili lekarze, którzy nie chcieli udzielić mi żadnych informacji na temat mojej żony. Za każdym razem, gdy pytałem czy już coś wiadomo, kazali mi czekać i być cierpliwym. Niestety nie umiałem się uspokoić, gdy w mojej głowie cały czas krążyła najważniejsza osoba w moim życiu i to, że prawdopodobnie mogę ją stracić.

- Panie Baker, może w końcu Pan usiądzie? - słysząc swoje nazwisko, od razu odwróciłem się za siebie, widząc mężczyznę w białym kitlu, który był lekarzem prowadzącym mojej żony.

W odpowiedzi jedynie uśmiechnąłem się niemrawo i z cichym westchnieniem usiadłem na plastikowym krześle, na którym spędziłem wcześniej równą godzinę. Były niewygodne i zdecydowanie wolałem przechadzkę po szpitalnym korytarzu. Po chwili usiadł koło mnie lekarz, a ja na chwilę przymknąłem swoje oczy, bojąc się, że mogę usłyszeć teraz złe wiadomości.

- Więc? Co z moją żoną? - spytałem, gdy mężczyzna siedzący obok mnie nie odzywał się do mnie przez dłuższy czas.

- Niestety, ale nie mam dobrych nowin - zaczął, a ja od razu poczułem, jak moje serce zaczyna bić szybciej - Pańska żona ma raka - przez jego słowa, zrobiło mi się słabo. Nie wiedziałem co mam teraz zrobić, byłem w szoku i nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział.

- Ile jej zostało czasu? - spytałem, słabym głosem, czując jak do moich oczu napływają łzy.

- Nie wiele. Radzę teraz spędzać z żoną, jak najwięcej czasu. Przykro mi - nie mieściło mi się to w głowie. Moja żona nie mogła mnie zostawić tak z dnia na dzień, nie pozwolę na to.

- A chemioterapia? - spytałem z nadzieją w głosie - Owszem, przez ostatnie kilka dni czuła się gorzej i miała okropny kaszel. Jakim cudem, od tak po prostu, dowiaduje się, że moja żona ma raka? - cały czas byłem przekonany, że to wszystko przez to, że narzuciła sobie zbyt wysokie tempo w pracy i powinna jedynie odpocząć przez kilka dni. Nigdy bym nie przypuszczał, że zabraknie jej w moim życiu.

- Z całym szacunkiem, ale rak to nie przeziębienie, które widać po nas gołym okiem. Pańska małżonka ma raka z przerzutami. Nie ma już ratunku. Pozostaje Panu jedynie się z tym pogodzić - powiedział i zostawił mnie samego, tłumacząc się, że wzywają go obowiązki.

Moja żona ma raka. Umiera i nie ma dla niej ratunku. Musiałem się z tym pogodzić, ale wiedziałem, że nie dam rady tego zrobić. Będę cały czas o tym myśleć i przejmować się każdym grymasem na jej twarzy z obawy, że nadszedł już ten moment. Mimo wszystko, będę musiał chociaż spróbować wziąć się w garść i być dla niej oparciem w ostatnich dniach jej życia.

Ścierając dłońmi łzy z moich policzków, wstałem i wolnym krokiem poszedłem do drzwi za którymi leżała moja żona. Głośno nabierając powietrza i wypuszczając go ze świstem, złapałem za klamkę i wszedłem niepewnie do środka. Widząc moją żonę, niekontrolowanie po moich policzkach zaczęły na nowo spływać łzy. Nie chciałem jej jeszcze bardziej dobijać i pokazywać, jak słaby w tym momencie jestem, ale nie miałem nad tym kontroli. Jeszcze nie teraz.

- Już wiesz? - spytała słabym głosem, gdy usiadłem na brzegu szpitalnego łóżka na którym leżała, cała blada, bez sił i bez tego blasku w jej oczach.

- Tak, wiem. Przed chwilą rozmawiałem z lekarzem - odpowiedziałem, łapiąc jej dłoń w swoją - Nie dam ci odejść - szepnąłem, nie wierząc w swoje własne słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz