czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział 22 Cz.3 (Kochaj i nie udawaj)

Nie puszczając mojej dłoni, zaprowadził mnie do swojego samochodu, zamykając za mną drzwi, sam zajmując miejsce kierowcy, po chwili włączając się do ruchu. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się przed ogromnym wieżowcem, gdzie prawie na szczycie znajdowało się jego mieszkanie. Gdy tylko weszliśmy do środka, dał mi swoje ubrania i ręcznik, abym mogła doprowadzić się do porządku. W momencie kiedy, w jego koszulce i spodenkach, wyszłam z łazienki, która znajdowała się w sypialni, wiedziałam, że właśnie nadszedł czas, aby powiedzieć mu prawdę, której nie byłam skora wyjawiać. Z drugiej strony jednak zasługiwał na nią, wręcz powinnam mu powiedzieć, co się stało przez ostatnie pięć lat.

Siedział na brzegu łóżka i gdy tylko do niego podeszłam, złapał mnie za rękę i pociągnął do siebie, sprawiając, że usiadłam na jego kolanach okrakiem. Opierając swoje czoło o jego, przymknęłam na chwilę swoje oczy, czując jego przyjemny dotyk na moich plecach. Zapomniałam, jakie to jest cudowne uczucie. Dotyk był tylko dodatkiem. Czując bijące od niego ciepło i zapach, to wszystko razem tworzyło coś cudownego dla mnie. W takich chwilach zawsze zapominałam o otaczającym mnie świecie i liczyło się to, że ma mnie w swoich silnych ramionach. To było coś, za co bym oddała duszę diabłu, by móc czuć ten błogi stan.

- Wiesz, co mi się marzy? — spytałam, patrząc prosto w jego oczy.

- Aż strach pytać — odpowiedział, na co oboje się zaśmialiśmy.

- My razem — powiedziałam — A potem mam poczucie winy, że jestem taka popaprana. Jestem złą kobietą, bo będąc mężatką, fantazjowałam o byciu z innym mężczyzną — taka właśnie byłam. To była moja najgorsza wada.

- Nie jesteś. Byłaś po prostu zagubiona — odpowiedział, co wywołało na moich ustach uśmiech.

- Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry? - spytałam — Przecież ja na ciebie nie zasługuje — stwierdziłam.

- Też chcę być z tobą, ale dopóki ty i Richard nie wyjaśnicie sobie pewnych rzeczy, więcej będzie z tego szkody niż pożytku, dla nas wszystkich — cicho wzdychając, zeszłam z jego kolan i usiadłam obok.

- Richard nie żyję — wyznałam, wpatrując się w przestrzeń przed sobą.

- Jak to? - spytał, będąc w nie małym szoku. Sama byłam zaskoczona, że tego nie wiedział, cały czas sądziłam, że nie odpuścił ani na chwilę i wie wszystko, na temat tego, co robiłam i co się stało. Najwyraźniej myliłam się, bo dał mi wybrać, nie wtrącając się w mój wybór.

- Kiedy wróciliśmy do Kalifornii, Richard dopełnił swoją zemstę. Wyjechaliśmy stamtąd w tym samym dniu. Zamieszkaliśmy razem z Rose, tutaj, w Nowym Jorku i zamiast w końcu poczuć się lepiej, każdej nocy napadały go koszmary, aż w końcu zwariował. Pewnego ranka, znalazłam go wiszącego w salonie — sam fakt, że Richard nie żyję, nie wstrząsnął mną tak, jak widok wiszącego ciała. Do dziś ten widok mnie prześladuję.

- I co było dalej? - spytał.

- Dalej? Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Nim się obejrzałam, jacyś ludzie weszli do jego domu i zabrali wszystko, co się dało, zostawiając mnie z Rose z niczym. Nie miałyśmy mieszkania ani pieniędzy. Wylądowaliśmy na ulicy. Po kilku dniach tułania się, na chodniku znalazłam pięć centów. Od razu poszłam do budki telefonicznej i zadzwoniłam pod jedyny znany mi numer. Zadzwoniłam do Rachel, ku mojemu szczęściu, była w tym samym mieście. Jej biznes kwitnie i otworzyła już kolejną restaurację. Powiedziałam jej, co się stało, a ona zabrała mnie do siebie. Mieszkam z nią już kilka lat, ale nadal nie potrafię uporządkować swojego życia. Po prostu nie potrafię — ostatnie zdanie wręcz wyszeptałam, czując, jak łzy napływając do moich oczu. Nic nie mówiąc, po prostu mnie do siebie przytulił, a gdy nieco się uspokoiłam, spojrzał prosto w moje oczy, po czym złożył na moich wargach delikatny pocałunek.

- Powiedz tylko słowo, a zrobię dla ciebie wszystko — wyszeptał, tuż przy moich wargach, po tym, jak się od nich oderwał.

- Naprawdę? - spytałam, nie dowierzając.

- Naprawdę. Możemy zacząć od nowa, choćby od dzisiaj. Nigdy nie jest za późno na nowy początek. Ty ja i Rose w końcu będziemy szczęśliwą rodziną — jego głos był taki radosny i pełen nadziei, że aż łamało mi to serce.

- Chcesz się z nią zobaczyć? - spytałam, pociągając nosem.

- Pewnie — odpowiedział z szerokim uśmiechem na twarzy, na co ja pokiwałam głową. Złapałam go za rękę i pociągnęłam w stronę wyjścia. Gdy znaleźliśmy w jego samochodzie, przez całą drogę mówiłam mu, jak ma jechać, aż w końcu dotarliśmy na miejsce.

- Dlaczego jesteśmy na cmentarzu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz