czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział 19 Cz.3 (Kochaj i nie udawaj)

Pięć lat później

Słone łzy mieszały się z kroplami deszczu, który z każdą mijającą chwilą przybierał na sile. Mimo nie sprzyjającej pogody szłam dalej, nie przejmując się tym, że ludzie patrzyli się na mnie jak na wariatkę i tym, że byłam całkowicie mokra, od stóp do głów. Byłam na tyle zrozpaczona, że miałam wszystko w gdzieś, bo liczyło się dla mnie w tej chwili to, co się działo z moim życiem. Czułam, niemal jak ucieka ze spomiędzy moich palców. Miałam wrażenie, że to był ostateczny cios w moje serce, bo dłużej nie mogłam i nie chciałam znosić tego wszystkiego dłużej. Nawet przeszłość wydawała się czymś miłym, w porównaniu z tym, co się działo teraz. Nie miałam już siły. Nie miałam już nic.

Zupełnie pogrążona w swoich myślach, nagle zostałam brutalnie wyrwana ze swoich rozmyślań, gdy poczułam, jak coś powstrzymuje mnie przed postawieniem kolejnego kroku. Patrząc się od razu w dół, niemal jęknęłam z rozpaczą, gdy zobaczyłam, że obcas utknął w małej dziurce od studzienki, gdy chciałam przejść przez ulice. Wyjęłam stopę z buta i wyciągnęłam obuwie z taką siłą, że upadłam na asfalt. Miałam dość.

Gdy chciałam się podnieść, moją uwagę przykuło wejście do parku. Podniosłam się i ściągnęłam drugiego buta, niosąc je, szłam boso w tamtym kierunku, zamierzając zrobić coś, co od dawna uważałam, że powinnam zrobić. Przekraczając próg ogromnej bramy, zaczęłam iść w stronę mostu, a gdy tylko znalazłam się dokładnie na jego środku, podeszłam do bariery. Rwąca rzeka nie zrobiła na mnie wrażenia i nie powstrzymała od tego, aby przejść na drugą stronę. W momencie, gdy miałam w końcu skoczyć prosto do lodowatej wody, poczułam, jak czyjeś ręce oplatają moje ciało.

Nie odwracając się za siebie, próbowałam wyrwać się z silnego uścisku, ale moje starania szły na marne tak jak przez całe moje życie. Nie ważne co bym zrobiła i tak nie działo się nic po mojej myśli, nawet o drobinę. Nie ważne czy robiłam coś źle, czy dobrze, czy wybierałam dobrą, czy złą drogę i tak koniec końców wszystko trafiało szlak. Nawet kiedy wydawało mi się, że teraz może być już tylko lepiej i tak koniec był taki sam. Wszystko kończyło się porażką, a gdy w końcu chciałam nic nie czuć i po prostu odejść z tego świata, jakaś osoba postanowiła z dnia na dzień pobawić się w bohatera i mnie uratować. Wiedziałam, jaki jest świat i ludzie i to, że zrobił to tylko dlatego, żeby mnie uratować, wcale mnie nie przekonywało, z resztą nie obchodziło mnie to, chciałam jedynie skoczyć do tej cholernej rzeki.

Wyrywałam się z żelaznego uścisku, najmocniej jak potrafiłam, jednak ani na chwilę nie udało mi się zejść z barierki, na której siedziałam. Byłam zdenerwowana i zirytowana tak, jak jeszcze nigdy, ponieważ los postanowił, że nie da mi się zabić. W pewnym momencie musiałam zirytować mojego bohatera, gdyż nie mając już zapewne do mnie cierpliwości, pociągnął mnie mocno do siebie, sprawiając, że oboje upadliśmy na środek drewnianego mostu. Korzystając z okazji, że już mnie nie trzymał, podniosłam się najszybciej, jak umiałam i gdy chciałam ponownie przejść na drugą stronę barierki, ponownie poczułam, ręce na moim ciele, tyle że tym razem ów osoba, łapiąc mnie za nogi i trzymając w pasie, przerzuciła mnie sobie przez ramię, zaczynając nieść w nieznanym mi kierunku.

- Puść mnie! - krzyknęłam — Po jaką cholerę mnie ratowałeś? Nie prosiłam o pomoc! - byłam na granicy wytrzymałości. Nie wierzyłam w to, że moje życie właśnie tak wygląda. Każdy by chyba poczuł rozczarowanie, gdy parę lat temu żył jak w bajce z nadzieją, że wszystko będzie dobrze. Z bezsilności zaczęłam płakać, jednocześnie się poddając, pozwalając nieznanej mi osobie zanieść mnie, gdzie chciał.

- Po pierwsze nie krzycz na mnie z łaski swojej, bo przed chwilą uratowałem ci życie, czy tego chciałaś, czy nie — mówiąc to, postawił mnie na ziemi, opierając moje ciało o jakiś samochód — A po drugie, zawiozę cię tylko w jedno miejsce i sama zdecydujesz, albo pójdziesz dalej, albo wrócisz do mostu, zgoda? - nie wiedząc czemu, pokiwałam twierdząco głową, uważnie przyglądając się jego twarzy.

Miał mocno zarysowaną szczękę, krótkie gęste włosy i niebieskie oczy, które przy jego ciemnej karnacji były czymś niezwykłym. Był cały mokry, jak i z resztą ja. Jego koszulka wręcz przyklejała się do jego wysportowanego ciała, a z twarzy spadały kropelki deszczu. Nie wiedząc kiedy, otworzył mi drzwi od strony pasażera i cierpliwie czekał, aż wejdę do środka. Gdy usiadłam na miękkim siedzeniu, a drzwi zostały zamknięte z hukiem, poczułam, jak po moim ciele przechodzą dreszcze. Na dworze nie było zbyt ciepło, a samochód był nagrzany.

Po chwili mężczyzna zajął miejsce obok mnie i zapinając pasy bezpieczeństwa, uruchomił silnik, a gdy miał już zwolnić hamulec ręczny, spojrzał się na mnie wyczekująco. Dopiero po chwili zorientowałam się, że chodzi mi o to, aby i ja zapięła pasy. Zapinając je, wyjechał z parkingu, po chwili włączając się w ruch drogowy. Jechaliśmy w ciszy. Żadne z nas nie odezwało się ani słowem, chociaż przypuszczałam, że on powiedział, już co miał powiedzieć, a mi było wszystko jedno.

Byłam niemal pewna, że czekała mnie długa podróż, jednak po zaledwie piętnastu minutach, zatrzymał samochód przed staro wyglądającym budynkiem i wyłączył silnik, każąc mi wysiąść z auta. Robiąc to, co mi kazał, podchodząc do mnie, złapał mnie za rękę i zaczął mnie prowadzić do ciemnej uliczki, gdzie za dużym kontenerem na śmieci, znajdowały się duże metalowe drzwi. Otworzył je i weszliśmy do środka, gdzie przywitały nas egipskie ciemności, jednak chłopak zachowywał się jakby, nie potrzebował światła, bo znał to miejsce jak własną kieszeń. Trzymając się blisko niego, wspinaliśmy się po schodach do góry. Pokonując niewielką ilość stopni, po raz kolejny otworzył drzwi, za którymi tym razem znajdowało się sporej wielkości pomieszczenie.

- Dlaczego zabrałeś mnie do jakiegoś klubu? - spytałam, rozglądając się wokół siebie. Bar, a za nim ściana półek, na których znajdował się różnego rodzaju alkohol, loże, ogromny parkiet do tańczenia i srebrna rura sięgająca aż do sufitu, utwierdziła mnie w przekonaniu, że znajdujemy się w nocnym klubie, który za kilka godzin zostanie wypełniony po brzegi ludźmi.

- Teraz nadszedł czas decyzji. Albo zostajesz i zaspokajasz swoją ciekawość, albo wracasz do parku i kończysz to, co zaczęłaś — powiedział i zostawił mnie samą, wychodząc głównym wejściem do klubu.

Nie wiele myśląc, pobiegłam w tamtym kierunku, ale nim zdążyłam złapać za uchwyt od drzwi, usłyszałam jedynie, jak zamyka je na klucz. Kładąc obie dłonie na chłodnym metalu, wzięłam głęboki wdech i wydech, ale to nic nie pomogło, bo i tak łzy na nowo zaczęły spływać po moich policzkach. Mimo że jeszcze niedawno byłam pewna, że jest mi wszystko jedno i chciałam się zabić to, teraz poczułam się bezsilna i bezradna. Z tego wszystkiego chciało mi się płakać. Tak po prostu. Musiałam pozwolić łzom wypłynąć spod moich powiek, bo inaczej czułam, że bym oszalała. W pewnym momencie słysząc czyjeś kroki, podskoczyłam ze strachu, niemal od razu odwracając się za siebie.

- David — szepnęłam, nie mogąc uwierzyć, że osoba, która stała kilka metrów ode mnie to właśnie on. Mężczyzna, którego wciąż kocham.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz