Opierając się plecami o duży kawałek drewna, nagle poczułem, jak telefon zawibrował w mojej kieszeni. Wyciągnąłem go i widząc, nieodebraną wiadomość od nieznanego numeru, zmarszczyłem brwi, otwierając wiadomość. To, co zobaczyłem, sprawiło, że na chwilę otrzeźwiałem i byłem gotów na wszystko, by w końcu zakończyć to wszystko raz na zawsze.
Schowałem telefon do kieszeni spodni i leniwym krokiem poszedłem do sypialni, gdzie spakowałem do niewielkiej torby trochę ciuchów, natomiast do kieszeń spodni włożyłem portfel wraz z paszportem.
Wychodząc z domu, pozagaszałem wszystkie światła i zamknąłem drzwi wejściowe, na koniec wyrzucając klucze w najbliższe krzaki. Wsiadłem do wypożyczonego auta, torbę rzuciłem na tylne siedzenie, po czym odpaliłem silnik samochodu, ruszając w kierunku lotniska.
Ze snu wytrwały mnie pocałunki na mojej szyi i zapach kawy. Otwierając powoli swoje oczy, ujrzałam nad sobą uśmiechniętego Richarda, który z kubkiem w ręku na sam koniec złożył delikatny pocałunek na moich wargach.
- Dzień dobry — powiedział, dając mi kubek z gorącą cieczą, który z ochotą przyjęłam, od razu biorąc małego łyka.
- Dzień dobry — odpowiedziałam, czując przyjemne ciepło rozchodzące się w moim żołądku.
- Za półtorej godziny mam samolot. Jaka jest twoja decyzja? — spytał, a ja niemal od razu poczułam, jak coś ściska mnie w środku.
Nie spałam całą noc, rozmyślając nad tym, co teraz zrobić. Rozważając, wszystkie za i przeciw jak przewidywałam, nie podjęłam żadnej decyzji. Nie wiedziałam co mam robić, on na pewno chciał, abym z nim wyjechała, jednak ja nie byłam pewna niczego. Za każdym razem, gdy chciałam powiedzieć tak, myślałam o Davidzie, co niczego mi nie ułatwiało. Natomiast, gdy patrzyłam na Richarda, wracało do mnie to, co było kiedyś. Jedynym wyjściem byłoby po prostu odsunąć się od ich obojga. Nie zasługiwałam ani na Richarda, ani tym bardziej na Davida, nie ja. Przeszłość nie dawała mi spokoju, a we mnie zawsze będzie tkwiła stara Lily.
- Nie wiem — powiedziałam szczerze, patrząc prosto w jego oczy — Naprawdę nie wiem co mam zrobić — nie mogąc dłużej patrzeć na jego smutne oczy, odwróciłam głowę w przeciwną stronę, wpatrując się w swoje ręce, które miałam położone na podkulonych nogach.
- Zróbmy tak — zaczął, znacznie przybliżając się do mnie — Daj mi szanse, poleć ze mną, a jeśli nie będzie odpowiadało ci życie ze mną, będziesz mogła odejść — złapał mnie za policzek i zmusił mnie, abym spojrzała w jego stronę — Tylko daj mi szansę — poprosił, przybliżając swoją twarz do mojej.
- Richard ja... — zaczęłam, jednak nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Wiedział, że się waham i nie wiem jaką decyzję podjąć. On chciał szybkiej i krótkiej odpowiedzi — Dobrze, pojadę z tobą — powiedziałam w końcu, czując niemal od razu, jak chcę mi się wymiotować i płakać jednocześnie.
- Zobaczysz, będzie nam, jak w raju, obiecuję — był taki szczęśliwy moją odpowiedzią, że aż mu tego zazdrościłam, gdyż też chciałam to poczuć — O nic się nie martw, wszystkim się zajmę. Nowy dom będzie już na ciebie czekał — powiedział, po czym pocałowałam mnie krótko, lecz namiętnie w usta.
Nie oddałam pocałunku, tylko gdy odsunął się ode mnie, lekko się do niego uśmiechnęłam. Czułam się okropnie, tak jakbym teraz płaciła za to, co teraz zrobiłam. Musiałam w końcu podjąć jakąkolwiek decyzje, a że David pewnie nawet nie wpuściłby mnie do środka, wybrałam inną ścieżkę, która była moją kolejną życiową porażką. Sama nie mogłabym teraz patrzeć na mojego męża, który mnie pobił. Patrząc na to z innej strony, można powiedzieć, że zrobiłam to dla Rose. Będzie miała prawdziwego ojca.
Minuty mijały, aż w końcu nadszedł czas, aby jechać na lotnisko. Gdy zapinałam pasy, będąc w samolocie, siłą powstrzymywałam łzy. Nie było już odwrotu i dobrze o tym wiedziałam. Chciałam wziąć się w garść, spojrzeć na to wszystko z tej lepszej strony, ale nie mogłam, nie potrafiłam. W mojej głowie wciąż widniał David, człowiek, który nauczył mnie normalnie żyć, mimo że sam nie potrafił. Był moim jedynym szczęściem, jakie przytrafiło mi się w życiu, ale ten rozdział już się skończył i musiałam zacząć od nowa. Jakoś to będzie, dam radę, coś na pewno wymyślę — pomyślałam, gdy wzbiliśmy się w powietrze. Po kilku godzinach Kalifornia po raz kolejny przyjęła mnie z otwartymi dłońmi, tam, gdzie wszystko się zaczęło.
Pięć lat później (Zapowiedź następnego rozdziału)
Jej słone łzy mieszały się z kroplami deszczu, który z każdą mijającą chwilą przybierał na sile. Mimo nie sprzyjającej pogody szła dalej, nie przejmując się tym, że ludzie patrzyli się na nią jak na wariatkę i tym, że była całkowicie mokra, od stóp do głów. Była na tyle zrozpaczona, że miała wszystko w gdzieś, bo liczyło się dla niej w tej chwili to, co się działo z jej życiem. Czuła niemal jak ucieka jej spomiędzy jej palców. Miała wrażenie, że to był ostateczny cios w jej serce, bo dłużej nie mogła i nie chciała znosić tego wszystkiego dłużej. Nawet przeszłość wydawała się czymś miłym, w porównaniu z tym, co się działo teraz. Nie miała już siły. Nie miała już nic.
Zupełnie pogrążona w swoich myślach, nagle została brutalnie wyrwana ze swoich rozmyślań, gdy poczuła, jak coś powstrzymuje ją przed postawieniem kolejnego kroku. Patrząc się od razu w dół, niemal jęknęła z rozpaczą, gdy zobaczyła, że jej obcas utknął w małej dziurce od studzienki, gdy chciała przejść przez ulice. Wyjęła stopę z buta i wyciągnęła obuwie z taką siłą, że upadła na asfalt. Miała dość.
Gdy chciała się podnieść, jej uwagę przykuło wejście do parku. Podniosła się i ściągnęła drugiego buta, niosąc je, szła boso w tamtym kierunku, zamierzając zrobić coś, co od dawna uważała, że powinna zrobić. Przekraczając próg ogromnej bramy, zaczęła iść w stronę mostu, a gdy tylko znalazła się dokładnie na jego środku, podeszła do bariery. Rwąca rzeka nie zrobiła na niej wrażenia i nie powstrzymała od tego, aby przejść na drugą stronę. W momencie, gdy miała w końcu skoczyć prosto do lodowatej wody, poczuła, jak czyjeś ręce oplatają jej ciało...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz