Gdy mój oddech nieco się unormował, przeturlał się razem ze mną, na nowo nade mną górując. Nie patrzył w moje oczy, ani nawet na moją twarz, tylko uważnie skanował moje ciało, które w kilku miejscach było pokryte śladami po uderzeniach. Jak tylko zaczął całować każdą ranę, w tym samym momencie uderzyło we mnie poczucie winy. Po raz kolejny zdradziłam Davida z mężczyzną, którego powinnam nienawidzić. Zrobiłam to, bo mimo wszystko coś mnie do niego ciągnęło i każde potknięcie Davida było dla mnie okazją, by zranić go w ten sposób. Gdy byłam z Richardem, wspomnienia wracały, te dobre wspomnienia, kiedy będąc w miejscu, z którego każda inna dziewczyna chciałaby uciec przy pierwszej lepszej okazji, ja spędzałam z nim naprawdę dobre chwile. Na swój własny, dziwny sposób. W końcu dużo nasz łączyło, a David była facetem, który mnie kupił i pokazał mi życie z nieco innej strony. Jak to bywa w życiu, wszystko, co jest zakazane, smakuje najlepiej.
- Zostaniesz ze mną? Już tak na zawsze, będziesz tylko moja? - spytał z nadzieją w głowie, patrząc na mnie, jakby moja twierdząca odpowiedź sprawiłaby, że ocalę mu tym sposobem życie.
- Nie wiem — przyznałam — Naprawdę nie wiem Richard. Nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć i co mam robić — to był właśnie ten moment, kiedy musiałam w końcu wybrać. Zrobić jakiś pierwszy krok, wybierając jedną z dwóch ścieżek, które obie nie były wystarczające dobre, abym bez wahania którąś podążyła.
- Proszę cię Lily, zostaw go i bądź ze mną. Spójrz tylko, co ci zrobił, a byłaś święcie przekonana, że tylko przy nim będziesz bezpieczna — przyciągnął mnie do siebie i gdy leżeliśmy do siebie twarzami, przykrył nasze nagie ciała kołdrą.
- Richard nie bądź śmieszny, sam nigdy nie byłeś lepszy — oboje nie byli ideałami, każdy z nich był w czymś lepszy i gorszy, ale wiedziałam, że jeśli chodzi o uczucia, to Richard był w tej kwestii najwierniejszy.
- Wiem, ja też nie raz podniosłem na ciebie rękę, ale to właśnie ja szczerze cię kocham i nigdy nie wyrzuciłbym półtorarocznego dziecka za drzwi — jego słowa sprawiły, że zmarszczyłam swoje brwi, patrząc na niego z pytającą miną.
- O czym ty mówisz? - spytałam.
- O tym, że nie musiałem bić się z Davidem, by odzyskać Rose. Zostawił ją na ganku przed drzwiami — nie wierzyłam w to, co usłyszałam. Przez moment zrobiło mi się niedobrze, bo postąpił tak samo, jak mój ojciec ze mną kiedy byłam mała.
- Nie wierzę — szepnęłam sama do siebie, na chwilę przymykając oczy.
- Nie okłamałbym cię w tej kwestii — zapewnił, głaszcząc mnie po policzku.
- Wiem — odpowiedziałam, wierząc mu.
- Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać — zaczął.
- Mów — zachęciłam go, będąc ciekawa, co ma mi do powiedzenia.
- Na tej wyspie byłem tylko ze względu na ciebie i tak się składa, że miałem, już wcześniej, zamiar jutro wyjechać. Chciałbym oczywiście, abyś pojechała ze mną i Rose. Gdybyś nie przyszła dzisiaj do mnie, już więcej na pewno byś mnie nie zobaczyła. W końcu ją znalazłem i chciałbym spojrzeć jej w oczy — moje serce na chwilę przestało bić, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie mi powiedział.
- To dla mnie za szybko ja... - nie wiedziałam co powiedzieć. Chciałam na spokojnie przemyśleć wszystkie za i przeciw jednak wyszło, że musiałam zrobić to teraz i podjąć szybką decyzję.
- Czekałem na to prawie całe swoje życie, przepraszam, ale nie zrezygnuje z wyjazdu.
- Rozumiem cię. Dałbyś mi, chociaż czas do rana? - spytałam, a w odpowiedzi pokiwał twierdząco głową — Czy to chodzi o ten sierociniec? - niepewnie zadałam pytanie, przypominając sobie pewne rzeczy.
- Tak, to o niego chodzi — widząc zbierające się łzy w jego oczach, pożałowałam, że spytałam się go o to. Było mi go żal, bo znałam jego historie.
Przybliżyłam się do niego jeszcze bardziej i mocno się do niego przytuliłam, czując po chwili, jak on sam przytula mnie do siebie. Zamknęłam oczy i sama nie wiedząc, kiedy morfeusz zabrał mnie do swojej krainy.
***
Siedziałem na podłodze wśród potłuczonego szkła i płakałem jak dziecko. Za nic w świecie nie mogłem powstrzymać lawiny łez, jakie spływały po moich policzkach. W sumie nawet tego nie chciałem robić, zwariowałbym, gdybym trzymał to wszystko w sobie. Musiałem się wyżyć, rzucając, czym popadnie, na końcu zaczynając płakać, jak pięciolatek. Łzy w tamtym momencie były moim najmniejszym zmartwieniem, najbardziej przerażało mnie uczucie, jakie wypełniało mnie całego. Poczucie samotności, pustki, która dała mi się we znaki, czując jednocześnie, jak moje serce rozpada się na taką samą ilość kawałków szkła, jaka znajdowała się wokół mnie.
Nie mogłem w to uwierzyć. Słowa, które niedawno zostały wypowiedziane w tym domu, błądziły w moim umyśle, słysząc je na okrągło jak zdartą płytę. Jakby tego było mało, rosło we mnie poczucie winy, że zrobiłem coś, czego teraz cholernie żałowałem. To tylko sprawiało, że ból w moim sercu powiększał się, czując, że za niedługo tego wszystkiego nie wytrzymam. Byłem niemal pewny, że świadomość tego, że Rose nie jest moją córką, a kobieta, którą tak kochałem, zdradziła mnie, będzie ze mną do końca moich dni. I to bolało mnie najbardziej to, że już zawsze będę o tym pamiętał, jakbym odbywał karę za to, jakim człowiekiem byłem. Nie byłem nigdy ideałem ani przez chwilę, jednak prawdziwie kochałem kobietę, którą chyba teraz nienawidziłem.
Odwracając głowę w stronę drzwi, ścisnęło mnie w sercu, na samą myśl o tym, co zrobiłem. Walcząc sam ze sobą, w końcu wstałem z podłogi i wolnym krokiem podszedłem do drzwi, a kiedy je otworzyłem, moje serce zabiło szybciej. Patrząc się na puste miejsce na werandzie przez myśl mi przeszło, że tak będzie lepiej i zamierzałem wmawiać to sobie, dopóki sam w to nie uwierzę. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe, ale chciałem zapomnieć o kobiecie, którą nazywałem swoją żoną i dziewczynce, którą nazywałem swoją córką, wmawiając sobie, że tak będzie lepiej.
Wycierając wierzchem dłoni policzek, który był cały mokry od łez, zamknąłem drzwi z hukiem, mając nadzieję, że nic jej nie będzie. Ona nie była niczemu winna, a czułem, że najbardziej na tym ucierpi. Nie była moją córką, jednak kochałem ją tak jakby nią była, uczucie zostanie we mnie już na zawsze. Nagle nie zacznę inaczej ją postrzegać, byłem w końcu przy jej narodzinach i to ja byłem przy niej przez półtora roku.
Opierając się plecami o duży kawałek drewna, nagle poczułem, jak telefon zawibrował w mojej kieszeni. Wyciągnąłem go i widząc, nieodebraną wiadomość od nieznanego numeru, zmarszczyłem brwi, otwierając wiadomość. To, co zobaczyłem, sprawiło, że na chwilę otrzeźwiałem i byłem gotów na wszystko, by w końcu zakończyć to wszystko raz na zawsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz