czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział 18 Cz.2 (Kochaj i nie udawaj)

Krzyczałem do niej, potrząsałem jej ciałem, błagałem, żeby otworzyła swoje oczy, robiłem wszystko, aby się obudziła, jednak nic takiego się nie stało. Jej ciało nadal leżało na podłodze, nie dając żadnego znaku życia. W pewnej chwili zacząłem płakać, bojąc się, że to już może być koniec, że ją straciłem. W głębi serca nie wierzyłem w to, że to się dzieje, wmawiałem sobie, że to tylko zły sen. Lily była zdrowa i pełna sił, dlatego nie wierzyłem w to, że mógłbym ją właśnie teraz stracić.

- Kochanie, obudź się, proszę — szepnąłem, po chwili przytulając się do jej klatki piersiowej - Nie zostawiaj mnie — powiedziałem, słysząc nagle, jak karetka podjechała pod nasz dom.

Szybko otarłem łzy wierzchem dłoni i pobiegłem szybko do drzwi, aby zaprowadzić ratowników do sypialni. Niemal natychmiast jeden z nich podbiegł do mojej Lily, a drugi zapalił nocną lampkę i dopiero wtedy mogłem ujrzeć krew na jej nogach, jak i koszuli nocnej.

Siadając na brzegu łóżka, próbowałem się uspokoić, aby móc wydusić z siebie odpowiedzi na pytania ratowników. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Przecież Lily na nic nie chorowała, na nic się nie skarżyła, nie brała żadnych leków, a jeszcze wczoraj spędziliśmy aktywnie razem czas.

- Zabieramy ją do szpitala — głos jednego z ratowników wyrwał mnie z zamyśleń, od razu kierując swój wzrok na ciało Lily, które teraz znajdowało się na noszach. W odpowiedzi pokiwałem jedynie głową, nie będąc w stanie wydusić z siebie ani słowa.

- Zawieziemy ją do Massachusetts General Hospital, wie pan, gdzie to jest? — po raz kolejny kiwając głową, odprowadziłem wzrokiem ratowników, czując, jak łzy spływają po moich policzkach, gdy tylko usłyszałem odjeżdżającą karetkę.

Potrząsając głową, wytarłem łzy ze swoich policzków i wyciągając z szafy pierwsze z brzegu spodnie i koszulkę. Ubrałem się i biorą kluczyki od auta, zamknąłem dom, po chwili jadąc w kierunku szpitala. Po jakiś dziesięciu minutach będąc na miejscu, od razu pobiegłem do rejestracji, chcąc spytać się, gdzie ją zabrali. Dziękując za informacje, nie tracąc czasu na windę, pobiegłem po schodach na odpowiednie piętro.

Rozglądając się gorączkowo na wszystkie strony, w końcu w jednej z sal zauważyłem Lily, która była otoczona kilkoma lekarzami. Biorąc głęboki wdech i wydech, usiadłem na krześle, które znajdowało się tuż przy ścianie, wiedząc, że teraz pozostaje mi tylko czekać. Nie mogłem nic w tej chwili zrobić, byłem bezradny. Miałem jedynie nadzieję, że to nic poważnego i wyjdzie z tego cała i zdrowa.

Po trzydziestu minutach, które były dla mnie jak wieczność, jeden z lekarzy wyszedł z sali, na co od razu poderwałem się z miejsca.

- Pan jest jej partnerem? — spytał, na co od razu pokiwałem twierdzącą głową - Zacznę od tego, że to nic poważnego, więc może pan odetchnąć z ulgą — jak powiedział, tak i zrobiłem, czując się już o wiele lepiej - Zostanie parę dni w szpitalu, przepiszę jej parę leków na wzmocnienie i nie wnikam, skąd wzięła się pewna substancja w jej krwi, ale radzę, aby to się nie powtórzyło. Następnym razem może być gorzej. Nawet teraz nie było za ciekawie, jej organizm źle to zniósł — domyślając się, o czym mówi, jedynie podziękowałem mu za wszystko, nie zamierzając drążyć tematu. Nie skończyłoby się to dobrze dla Lily, gdybym trafił na innego lekarza.

Odprowadzając go wzrokiem, po chwili wszedłem do środka, widząc śpiącą Lily. Z lekkim uśmiechem na ustach podszedłem do niej i usiadłem na brzegu szpitalnego łóżka. Patrząc na nią, delikatnie pogłaskałem ją po głowie, po chwili całując ją w czoło.

Czuwając nad nią przez prawie cały dzień, zmęczony, położyłem głowę na materacu, a swoją dłoń splotłem z jej, nie chcąc ominąć momentu, kiedy w końcu się obudzi. Czując, jak morfeusz pomału zabiera mnie do swojej krainy, delikatne szarpnięcie ręki Lily sprawiła, że niemal od razu odechciało mi się spać.

- I jak się czujesz skarbie? — spytałem, gdy jej wzrok spoczął na mnie.

- Bywało lepiej — odpowiedziała, słabym głosem, próbując się do mnie uśmiechnąć - Co się stało? — spytała, marszcząc swoje brwi.

- Nie uwierzysz, ale prawie zszedłem na zawał, przez to, że dostałaś miesiączkę — odpowiedziałem, trzymając nadal jej dłoń w swoich dłoniach.

- Jak to? — spytała.

- Antykoncepcja Richarda przestała działać. Nie miałaś miesiączki przez trzy lata, nie dziwię się, że teraz czujesz się tak źle — teraz gdy wiedziałem, już co dolega Lily, chciało mi się śmiać z samego siebie.

- Myślałam, że to coś poważnego — powiedziała, kręcąc z niedowierzaniem i lekkim rozbawieniem - Byłam nieco przerażona, gdy ból wyrwał mnie ze snu.

- Też tak myślałem kochanie. Kiedy zabrali cię do szpitala, myślałem, że cię już straciłem — szepnąłem, całując wierzch jej dłoni.

- Nigdzie się nie wybieram. Nie zostawię cię...

Tydzień później

Minęły kilka dni, od dnia, w którym wypisano ze szpitala Lily. Jestem teraz przewrażliwiony na punkcie jej samopoczucia. Nie chciałem na nowo przeżywać tego wszystkiego, poza tym nadal miałem wątpliwość i za bardzo nie wierzyłem jej, kiedy mówiła, że czuję się już lepiej. Wstrzymałem na razie otwarcie firmy, aby mieć Lily na oku, w razie, gdyby znowu straciła przytomność. Musiałem mieć pewność, że nic jej się nie stanie podczas mojej nieobecności. Pilnowałem, aby brała regularnie przepisane leki i nie przemęczała się fizycznie.

- Davidzie mam już tego dość! Traktujesz mnie jak jajko, nic mi nie jest, okres mi się już skończył i czuję się dobrze! — jej podniesiony ton głosu nie zrobił na mnie wrażenia, ponieważ nie zamierzałem przestać się nią opiekować.

- Nie obchodzi mnie to i marsz do łóżka! — na moje słowa Lily zaśmiała się głośno i podeszła do mnie całując mnie w usta.

- Dobrze tato, zaraz ubiorę swoją piżamkę w jednorożce i pójdę prosto do łóżka — nie podzielałem jej dobrego humoru, ponieważ cholernie martwiłem się o nią.

- Bardzo śmieszne — im bardziej się starałem być poważny, tym gorzej mi to wychodziło przez szeroki uśmiech Lily. Tak naprawdę chciałem śmiać się z samego siebie. Zachowywałem się jak nadopiekuńczy tata, który nie pozwoli, aby coś się stało jego córeczce. Przez kobietę, która właśnie obdarzała mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem, moje serce już dawno stopniało.

- Zamiast prawić mi kazania, mógłbyś mnie pocałować — mając swoje usta tuż przy jej, uśmiechnąłem się na jej słowa i spełniłem jej zachciankę.

- Wiesz, że dzisiaj przyjeżdżają moi rodzice, prawda? — spytałem, czując pocałunki Lily na mojej szyi.

- Zdążymy — odpowiedziała, wpijając się w moje usta.

Nie mogłem nie oddać jej namiętnego pocałunku ani nie mogłem się powstrzymać od tego, aby nie przygwoździć jej ciała do jednej ze ścian. Lily westchnęła z wyraźną ulgą, po czym przerwała pieszczotę, przesuwając wargami wzdłuż moje policzka, aż do ucha gryząc je delikatnie. Spojrzała prosto w moje oczy, kładąc swoje dłonie na mojej klatce piersiowej, by po chwili móc złapać za kołnierzyk i mocno szarpnąć sprawiając, że prawie wszystkie guziki zostały odpięte.

Powoli całują moją klatkę piersiową, westchnąłem cicho, odchylając swoją głowę nieco do tyłu. Patrząc na nią z góry, podniosłem ją i przerzuciłem przez ramię, słysząc jej głośny pisk. Idąc w stronę sypialni z chichoczącą Lily na ramieniu, po chwili rzuciłem ją na łóżko i stanąłem między jej nogami.

Siadając okrakiem na jej biodrach, pochyliłem się nad jej ciałem, ponownie złączając nasze usta w zachłannym pocałunku.

Pozbywając się każdej części jej garderoby, jednocześnie pieściłem jej ciało, słysząc w zamian jej słodkie jęki i westchnienia rozkoszy. Gdy Lily została w samych kusych majtkach, przejęła inicjatywę i ściągnęła ze mnie koszule i spodnie, siadając swoją kobiecością wprost na moją męskość, przez co przez moje usta przedostał się jęk zadowolenia.

Nie dając jej czasu na dalsze działania, na nowo nad nią zawisłem, patrząc prosto w jej oczy, z szelmowskim uśmiechem na twarzy.

- Davidzie? — szepnęła, mając swoje usta bardzo blisko moich.

- Tak? — Spytałem, walcząc z pokusą, aby po prostu nie zerwać z niej tych kusych majtek i nie zacząć kochać się z nią tak mocno, że zostawiłaby ślady na moich plecach.

- Zwiąż mnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz