czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział 15 Cz.3 (Kochaj i nie udawaj)

- Do czego zmierzasz i dlaczego tak mówisz? Owszem, nie było idealnie, ale oboje jesteśmy już chyba przyzwyczajeni, że niczego nie dostajemy na złotej tacy, poza tym rozmawialiśmy już o tamtym dniu i miałem wrażenie, że ten temat jest już zamknięty. Tak jak mówiłaś, poradziliśmy sobie w innym sposób - w odpowiedzi jedynie pokiwałam głową, patrząc na swoje splecione dłonie. Myślami byłam teraz gdzie indziej.

- Zmierzam do tego, co zrobiłam, gdy wybiegłam z domu - wypowiadając z ledwością słowa, czułam, jak do moich oczu napływają łzy.

- Kochanie, możesz mi powiedzieć wszystko, bo jeśli...

- Zdradziłam cię - po prostu wybuchłam. Te słowa za długo cisnęły mi się na usta i niekontrolowanie, powiedziałam coś, co chciałam odkładać w nieskończoność, ale ja już dłużej tak nie mogłam. Sekret każdego dnia wywiercał w moim sercu coraz to większą dziurę.

- Co? - wydukał - Co zrobiłaś? - spytał, słabym głosem.

- Zdradziłam cię - powtórzyłam - Rose nie jest twoją córką. Biologicznym ojcem jest Richard...

Czując, jak niekontrolowanie kolejna dawka łez wydostaje się, spod moich powiek, by zaraz spłynąć po moich policzkach, zastanawiałam się, ile razy będę musiała wylewać hektolitry łez, aby w końcu być szczęśliwą kobietą i mieć choć trochę normalne życie. Marzę o tym, ale rzeczywistość z brutalną siłą wszystko niszczy. Dla takich jak ja nie jest pisane szczęście, wiedziałam o tym od zawsze i byłam z tym pogodzona, jednak tkwiła we mnie cały czas nadzieja. Cały czas żyłam nadzieją, która z każdym kolejnym dniem sprawiała, że czułam się coraz to gorzej.

Stałam przed tymi cholernymi drzwiami, cała zapłakana, mając nadzieję, że osoba, której teraz potrzebowałam, w końcu je dla mnie otworzy. Trochę się niecierpliwiąc, po raz kolejny zapukałam w duże drewniane drzwi i tym razem bez żadnych rezultatów. Poddając się, usiadłam na ziemi, opierając się o ścianę małego budynku. Wpatrując się w gwieździste niebo, nagle po moim ciele przeszedł dreszcz, słysząc jak drzwi, do których pukałam przez długi czas, w końcu się otworzyły, a w nich pojawił się mój zbawiciel.

Czym prędzej wstałam z ziemi i pobiegłam do mężczyzny i nie wiele myśląc, mocno się do niego przytuliłam. Nie musiałam długo czekać, aż jego ramiona oplotą moje ciało i przyciągną mnie do ciepła, którego teraz potrzebowałam. Płacząc jeszcze żwawiej niż kilka chwil temu, coraz mocniej zaciskałam materiał jego koszulki, jednocześnie chowając swoją głowę w zagłębieniu jego szyi.

- Co się stało? - spytał - Zawsze to ja przychodziłem do ciebie, nie ty do mnie, więc musiało stać się coś poważnego - stwierdził, głaszcząc moje plecy, swoimi dużymi dłońmi.

- Powiedziałam mu - szepnęłam przez łzy - I nie skończyło się to dobrze - na samo wspomnienie, po moim ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze, zanosząc się jeszcze większym płaczem.

Płakałam, jak dziecko w jego ramionach, czując swego rodzaju ulgę, że jest przy mnie i mu to powiedziałam, a on nie odezwał się już ani słowem. Jedyne co robił to, głaskał mnie po plecach i głowie, starając się mnie w ten sposób, choć trochę uspokoić. Cierpliwie czekał, aż się uspokoję i dopiero wtedy spojrzał na moją zapłakaną twarz.

- Nie płacz skarbie, bo nie warto - szepnął, po czym jego ciepłe wargi dotknęły moje czoło.

Splątując swoje palce z moimi, delikatnie zaciągnął mnie do środka, zamykając za nami drzwi. W środku panowały egipskie ciemności, jednak wydawało mi się, że wiedział, gdzie idzie, dlatego szłam za nim, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie robię. Miałam mętlik w głowie, ale wiedziałam jedno. Gorzej już nie mogło być. Nie po tym, co jakieś pół godziny temu przeżyłam. Został mi tylko on, ten, który jako jedyny będzie w stanie mnie zrozumieć i powiedzieć słowa, które ukoją moją duszę.

Dając się prowadzić w nieznane, po chwili weszliśmy do sypialni, gdzie były zapalone, dwie lampi nocne, po obu stronach łóżka. Zaprowadzając mnie do owego mebla, posadził mnie na nim i klęknął przede mną, zgarniając kosmyki włosów z mojego policzka i zakładając je za ucho. Po jego minie wywnioskowałam, że nie podobało mu się to, co zobaczył.

- Nie podoba mi się to ani trochę, że widzę taki ślad na twoim policzku, po raz już drugi - powiedział, delikatnie, opuszkami palców dotykając, zapewne jeszcze czerwony ślad po uderzeniu - Jest tego więcej? - spytał, a ja w odpowiedzi nieśmiało pokiwałam twierdząco głową.

- Wpadł w szał, gdy mu powiedziałam - wyznałam, słabym głosem - Boję się jedynie, co teraz będzie z Rose. Została z nim - mój umysł był nawiedzany przez same czarne scenariusze. To już nie był David, którego poznałam i w którym się zakochałam, a ten, który przez pewien okres był dobrym człowiekiem. Odszedł w zapomnienie. To był już koniec naszej historii. Moje przypuszczenia okazały się słuszne, a los postąpił tak jak zawsze. Ja i David, to już była przeszłość.

- Nie martw się, wszystkim się zajmę, a ty spróbuj zasnąć. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale chociaż spróbuj - powiedział i wyszedł z sypialni, po chwili wracając z woreczkiem, który wypełniony był lodem. Dziękując, niemal od razu przyłożyłam sobie zimny materiał do policzka, cicho sycząc z bólu.

Wsuwając swoją jedną rękę pod moje kolana, a drugą pod moje plecy, uniósł mnie do góry, by po chwili móc położyć moją głowę na miękkiej poduszce, a ciało przykrył grubym kocem. Czując potem jedynie jego krótki pocałunek na moich ustach, odprowadziłam go wzrokiem do wyjścia, po czym zamknęłam oczy, chcąc, aby morfeusz zabrał mnie do swojej krainy, a to wszystko okazało się tylko głupim snem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz