- Pamiętasz dzień, w którym pokłóciliśmy się pierwszy raz? Kiedy Rose jeszcze nie było na świecie? — w odpowiedzi pokiwałem jedynie lekko głową, nie rozumiejąc, za bardzo, do czego zmierza — Byłam na ciebie wtedy, taka wściekła za to, co mi zrobiłeś. My chyba nigdy nie zapomnimy kim, tak naprawdę, kiedyś byliśmy. Nie raz myślałam o tym, że to nie ma prawa się udać i wydaję mi się, że miałam rację...
Poprawiając okulary słoneczne na moim nosie, w mojej głowie cały czas krążyły słowa Rachel. Nie chciałam w to wierzyć, ale za każdym razem, gdy analizowałam sobie wszystko od początku do końca, coraz bardziej, przekonywałam się, że jednak nie wygadywała stek bzdur. Po prostu nie chciałam i nie umiałam uwierzyć w to, że przeszłość będzie mnie torturowała przez całe moje życie. Byłam niemal pewne, że pewnego dnia na tej wyspie to minie, jednak teraz nie jestem pewna już niczego. Po raz kolejny będę musiała stanąć przed niewygodną prawdą.
Będąc już naprawdę blisko domu, jedyne co słyszałam to stukot moich szpilek i szum morza, gdy nagle usłyszałam swoje imię. Ze zmarszczonymi brwiami, odwróciłam się za siebie, widząc idącego w moją stronę Davida. Na jego widok uśmiechnęłam się i zaczęłam iść w jego stronę, jednak on wyglądał na bardzo zdenerwowanego i nieskorego, aby odwzajemnić mój uśmiech.
- Gdzie byłaś? — spytał od razu, gdy tylko byliśmy wystarczająco blisko siebie.
- Ciebie też miło widzieć — odparłam sarkastycznie, nie mogąc uwierzyć w to, że kocham faceta, który momentami staje się nie do zniesienia. Nie raz przyłapałam go na tym, że do końca nie wyzbył się swoich starych zachowań i się zapominał, mówiąc czasem o jedno słowo za dużo — Mówiłam ci przed wyjściem, że idę do Rachel — okłamałam Davida i powiedziałam mu, że idziemy na zakupy, prawda jednak była nieco inna i dotąd na mojej skórze widniała gęsia skórka, gdy parę godzin temu, usłyszałam jej przerażony głos przez telefon.
- Przepraszam, zapomniałem całkiem o tym — westchnął, jakby z ulgą i zaczął iść w stronę domu, co również uczyniłam.
- Nie przepraszaj mnie, tylko mów co się stało — jego zachowanie i mina mówiła sama za siebie. Coś musiało się dziać i nie koniecznie sytuacja nawiązywała do naszego teraźniejszego życia.
- Tracę pomału kontrole, nad wszystkim, co się dzieje. Byłem przed chwilą na spotkaniu z moim informatorem i jest na tyle źle, że sam pofatygował się przylecieć do mnie — na jego słowa moje serce zaczęło szybciej bić, a pierwsze, o czym pomyślałam, to o tym, co zrobiłam. W końcu morderstwo z premedytacją to coś, za co idzie się na długie lata za kratki. Chociaż biorąc pod uwagę wszystko to, co zrobiłam i mogłam zrobić, zostałabym skazana na śmierć.
- Jak to? — spytałam, gdy tylko przekroczyliśmy próg domu.
- Musimy uciekać i to jak najdalej — chodził po całym mieszkaniu, zdenerwowany tak, jak chyba jeszcze nigdy, nie mogąc się uspokoić.
- O czym ty mówisz? — spytałam, będąc przerażona jego słowami. Nie podobało mi się to wszystko. Nasze wspólne życie nie mogło się przecież tak skończyć, przecież tak naprawdę dopiero się zaczęło.
- O tym, że wszystko się po prostu pieprzy! — krzyknął, że aż podskoczyłam ze strachu — Cała sytuacja wymyka mi się spod kontroli. Brudy, jakie pozostawiliśmy, wymykają mi przez palce, jak pieprzony piasek. Nasze fałszywe zdjęcia w dowodach, paszportach, alibi, przykrywki, kłamstwa, po prostu wszystko — ostatnie słowa wręcz wyszeptał, nie mając już siły na nic. Po jego oczach i postawie widziałam, jak bardzo był załamany.
Bez słowa podeszłam do niego i mocno go do siebie przytuliłam, chcąc sprawić, aby choć trochę poczuł się lepiej. David bez chwili wahania, mocno wtulił się w moje ciało, przez co czułam, jak niemal drży z nerwów. Kładąc swoją brodę na jego ramieniu, zaczęłam delikatnie głaskać jego plecy, po chwili przenosząc jedną rękę na jego głowę, by móc wplątać swoje palce, w jego gęste włosy.
- Będzie dobrze, zobaczysz, jakoś się to wszystko ułoży, znajdziemy sposób i jakoś zaradzimy na to, co się dzieje. Wiem, że to nie będzie łatwe, ale musimy dać radę, nie chcę, żeby to wszystko się skończyło, gdy dopiero zaczęliśmy normalnie żyć — nie chciałam, aby kolejna ucieczka w naszym życiu była konieczna, tym razem pragnęłam załatwić to inaczej. Było mi tu jak w raju i nie wyobrażałam sobie, żeby dalsza perspektywa cudownego życia została zniszczona.
- Nie, nie będzie dobrze. Musimy uciekać i to nawet zaraz — moje słowa widocznie go zaskoczyły, jednocześnie sprawiając, że w niewielkim stopniu złość do niego wróciła.
- Proszę cię, zrób to dla mnie, obiecałeś mi to — prosiłam, patrząc prosto w jego oczy.
- Wiem i przepraszam cię za to, ale nie widzę innego rozwiązania. Nie mam już takiej władzy jak kiedyś. Zrezygnowałem z bycia złym człowiekiem, aby wieść z tobą normalne życie i to są tego konsekwencje. Musimy uciekać Lily, bo tak jak ty chcę, abyśmy oboje wiedli normalne życie we dwoje — wiem, że próbował mnie przekonać i pokazać mi to w nieco lepszym świetle, ale ja i tak nie chciałam kolejny raz uciekać. Miałam tego dość, zwłaszcza że miałam przeczucie, że to znowu chodzi o moją osobę.
- Ochłoń i na spokojnie, razem nad tym pomyślimy, dobrze? Na pewno uda nam się znaleźć inne rozwiązanie — do moich oczy zaczęły napływać łzy, bo w głębi duszy wiedziałam, że go nie przekonam.
- Proszę cię kochanie, nie utrudniaj mi tego. Sprawiasz, że mam mętlik w głowie — powiedział, po czym na nowo, przyciągnął mnie do siebie, przytulając się do mojego ciała.
- Nie — odparłam, delikatnie odpychając go od siebie — Nie zgadzam się, jak chcesz, możesz jechać, ale ja tu zostaje — czułam, że nie powinnam tego mówić, ale byłam pewna swoich słów.
- Lily, do cholery! - krzyknął, robiąc jeden krok do tyłu — Przestań się upierać, zwłaszcza że powodem naszej ucieczki jesteś ty! — z wrażenia co chwilę otwierałam i zamykałam usta, nie wiedząc co powiedzieć. Miał rację, ale jak powiedział to na głos, to poczułam się jeszcze gorzej.
- Przestań — szepnęłam — Gdyby nie ty, to oboje nie mielibyśmy żadnych problemów. Niech Richard zwróci ci pieniądze, bo najwyraźniej kupiłeś jakiś wadliwy towar i teraz musisz się z nim męczyć — w tamtym momencie nie wiedziałam, co mną kierowało, gdy to mówiłam, ale jednocześnie nie miałam żadnych zahamować, by to powiedzieć.
I w tamtym momencie stało się coś, czego w żadnym stopniu, się nie spodziewałam, zwłaszcza że nasze relacje były na zupełnie innym poziome, niż kilka lat temu. Nawet nie widziałam, jaką miał wtedy minę, kiedy z piekącym policzkiem po prostu wybiegłam z domu.
Biegłam ile sił w nogach, nie przejmując się dosłownie niczym. Łzy które, jedna po drugiej wydostawały się spod moich powiek, utrudniały mi widoczność, ale nawet to nie powstrzymało mnie, aby przestać biec. Gdy tylko uznałam, że znajduję się wystarczająco daleko od domu, stanęłam, próbując uspokoić mój znacznie przyśpieszony oddech. Wycierając łzy z moich policzków, zaczęłam rozglądać się wokół siebie w poszukiwaniu miejsca, w którym David by mnie nie znalazł. Widząc miejsce, które w tamtym momencie wydawało mi się idealne, ostatni raz otarłam łzy i ruszyłam przed siebie.
Głęboko oddychając z wysiłku, usiadłam na brzegu ogromnego klifu, widząc na samym dole szalejący ocean. Zamykając swoje oczy, pochyliłam się do tyłu i położyłam się na soczyście zielonej trawie z mętlikiem w głowie. Przez myśl mi przeszło, żeby zrzucić się z klifu, ale to by było zbyt proste. Żyłam nadzieją, odkąd pamiętam i teraz było tak samo. Cały czas miałam nadzieję, że wszystko kiedyś będzie podążało właściwym torem, jednak każda sytuacja kończyła się tak samo.
Czując, że nie jestem sama, szybko otworzyłam oczy i odwróciłam się za siebie, widząc dobrze mi znaną osobę. Odetchnęłam z ulgą i ze zdziwieniem spojrzałam na niebo pełne gwiazd. Nawet o odrobinę nie zdawałam sobie sprawy z tego, że spędziłam tutaj tyle czasu.
- Co ty tutaj robisz? I to w dodatku sama? — spytał, siadając tuż obok mnie.
- Nie chcę o tym rozmawiać — odpowiedziałam, patrząc na uśmiechniętą twarz Richarda.
- Stęskniłem się za tobą — byłam wdzięczna, że zmienił temat, ale też nie chciałam, aby po raz kolejny próbował mnie do siebie przekonać.
- Przestań, proszę — szepnęłam, kładąc swoje na ramiona, czując chłodny powiew wiatru.
Nim zdążyłam zareagować, Richard otulił mnie swoją bluzą i przyciągnął do siebie, jak najbliżej się dało. Za każdym razem, gdy spotykaliśmy się potajemnie, przed Davidem, próbował mnie przekonać, abym go rzuciła i była tylko z nim. Robił wszystko, aby mnie tylko przekonać, jednak ja byłam nieugięta. Kochałam Davida i byłam tego niemal pewna, jednak każda kolejna wizyta Richarda wszystko mi utrudniała. Nie raz obiecywał mi, że odejdzie, że zostawi mnie w spokoju, ale oszukiwał sam siebie, bo zawsze wracał i wiedziałam, że dopóki będę z Davidem, on nie zmieni swojego postępowania.
- Ze mną będzie ci lepiej, zawsze przecież było — szepnął tuż przy moich ustach i nim zdążyłam zareagować, zachłannie się w nie wpił, a ja nie umiałam go od siebie odepchnąć. Po prostu nie umiałam. Wspomnienia wracały...
- Do czego zmierzasz i dlaczego tak mówisz? Owszem, nie było idealnie, ale oboje jesteśmy już chyba przyzwyczajeni, że niczego nie dostajemy na złotej tacy, poza tym rozmawialiśmy już o tamtym dniu i miałem wrażenie, że ten temat jest już zamknięty. Tak jak mówiłaś, poradziliśmy sobie w innym sposób — w odpowiedzi jedynie pokiwałam głową, patrząc na swoje splecione dłonie. Myślami byłam teraz gdzie indziej.
- Zmierzam do tego, co zrobiłam, gdy wybiegłam z domu — wypowiadając z ledwością słowa, czułam, jak do moich oczu napływają łzy.
- Kochanie, możesz mi powiedzieć wszystko, bo jeśli...
- Zdradziłam cię — po prostu wybuchłam. Te słowa za długo cisnęły mi się na usta i niekontrolowanie, powiedziałam coś, co chciałam odkładać w nieskończoność, ale ja już dłużej tak nie mogłam. Sekret każdego dnia wywiercał w moim sercu coraz to większą dziurę.
- Co? — wydukał — Co zrobiłaś? — spytał, słabym głosem.
- Zdradziłam cię — powtórzyłam — Rose nie jest twoją córką. Biologicznym ojcem jest Richard...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz