piątek, 3 sierpnia 2018

Rozdział 14 (Zepsuta psychika)

Z każdą mijającą godziną robiło się coraz widniej, aż w końcu noc odeszła w zapomnienie, a ja nadal nie mogłam, choć na chwilę odpłynąć w krainę morfeusza. Powodem tego był pewien mężczyzna, który leżał tuż obok mnie, czule przytulając moje nagie ciało do swojego. Ten mężczyzna pokazał mi, jak to jest być przez kogoś kochanym. Dbał o mnie, szanował i starał się, abym była szczęśliwa. Chociaż raz. Na samą myśl o tym, co dla mnie zrobił, łzy same spływały po moich policzkach, nie mogąc w żaden sposób tego powstrzymać.

Patrząc cały czas na śpiącego jeszcze Jasona, delikatnie opuszką palca kreśliłam niewidzialne wzory na jego policzku. Wpatrywałam się w niego jak w obrazek i chciałam, aby ta chwila ot, tak nie zniknęła. Jednak nauczyłam się, że los nigdy nie był i nie będzie po mojej stronie. Odkąd pamiętam, byłam na przegranej pozycji. Czasem ludzie rodzą się, mając to szczęście mniejsze bądź większe, ale jeszcze rodzą się tacy jak ja. Bez grama szczęścia. Tacy, którzy od samego początku są skazani na porażkę, bez szansy, aby móc to naprawić.

Wskazówki ogromnego zegara, jaki znajdował się na ścianie, nieubłaganie dążyły do godziny, która sprawi, że wszystko wróci do normy. Już nie będzie szczęścia, miłości, dbania o drugą osobę ani czegokolwiek innego co jest dobre. Być może będzie jeszcze gorzej niż przez całe moje życie, ale niewątpliwe po raz pierwszy moje serce zostanie bezlitośnie rozdarte. To będzie mój koniec, bo już dłużej nie wytrzymam. To będzie dla mnie już zbyt wiele. Pech chciał, że zaznałam smaku szczęścia, co dało mi nadzieję. Niestety. Czas się obudzić i przestać śnić o leprze jutro. Bo może być tylko gorzej, już nigdy nie będzie lepiej.

Powoli wyswobadzałam się z uścisku Jasona, nie chcąc, aby się obudził. To by nie ułatwiło mi niczego, tylko wszystko by się jeszcze bardziej skomplikowało. Najciszej jak umiałam, wstałam z kanapy i pozbierałam swoje ciuchy, ubierając je z powrotem na siebie. Odwracając się jeszcze w kierunku śpiącego Jasona, wyszłam z salonu, czując swego rodzaju pustkę.

Idąc dosyć szerokim korytarzem w stronę windy, odwróciłam się jeszcze raz za siebie, mając cichą nadzieję, że zaraz wybiegnie Jason, mówiąc: „Alice nie odchodź, proszę, nie rób tego, nie idź tam. Popełniasz ogromny błąd, przecież możemy być szczęśliwi. To wszystko nie musi się tak skończyć".

Niestety. Nie zrobił tego, bo jak to mówią nadzieja matką głupich. A może przeczyta moją wiadomość ?

***

Powoli się budząc, czułem, jak jest mi jakoś dziwnie zimno. Chciałem przytulić się do ciała dziewczyny, które powinno być tuż obok mojego, jednak było zupełnie inaczej. Zamiast jej aksamitnej skóry przywitała mnie pustka, co sprawiło, że obudziłem się już na dobre. Otworzyłem szeroko oczy i zacząłem się rozglądać po całym salonie, w którym niestety znajdowałem się tylko ja.

Czując, jak moje serce znacznie przyśpieszyło, z szybkością światła wstałem z kanapy i ubrałem się, zaczynając szukać Alice, po całym apartamencie. Czułem się, jakbym miał pieprzone deja vu. To znowu się działo i miałem nadzieję, że finał tego wszystkiego będzie taki sam, jak za pierwszym razem.

Mijały minuty, a po dziewczynie nie było ani śladu, przez co zaczynałem denerwować jeszcze bardziej. Nie miałem pojęcia, o której godzinie mogła wyjść, więc mogło jej już nie być dobrych kilka godzin. Musiałem zacząć ją szukać, bo inaczej bym zwariował, albo wydeptałbym ogromną dziurę, chodząc w te i wewte po apartamencie. Idąc do salonu po telefon, żebym mógł zadzwonić na policję, gdybym nie mógł jej znaleźć, moją uwagę przykuła mała kartka złożona na pół. Od razu ją wziąłem, zaczynając czytać krótką wiadomość skierowaną do mnie.

Przepraszam cię Jason, ale to tak musi się skończyć. Pamiętaj, że wszystko, co mówiłam, było prawdą. Ja naprawdę cię polubiłam, i to nawet chyba za bardzo, ale ja nie potrafię inaczej. Pomogłeś niewłaściwej dziewczynie. Jestem zepsuta Jason. Ja do niczego się nie nadaję i ty dobrze o tym wiesz. Nigdy nie będzie dobrze. Przepraszam cię, ja naprawdę nie chciałam. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, mimo że i tak będę smażyć się w piekle, to ma dla mnie duże znaczenie. A nawet jeśli tego nie zrobisz, nie będę miała ci tego za złe. Na twoim miejscu bym tego nie zrobiła. Dziękuje ci jeszcze raz za wszystko, gdyby nie ty, nie wiem, co by się ze mną stało i przepraszam cię. Jesteś takim dobrym człowiekiem, a ja to tylko zniszczę... Przepraszam, ja nie chciałam tego robić, to nie ja...

Alice

Czytając tę krótką wiadomość od Alice kilka razy, zrozumiałem tylko jedno. Ona chciała mnie opuścić. Chciała ode mnie odejść, zostawiając po sobie, tylko ten zapisany kawałek kartki. Nie mogłem na to pozwolić. Musiałem coś z tym zrobić, bo inaczej żałowałbym do końca życia, że nic nie zrobiłem. Że nie zawalczyłem.

Chowając telefon do przedniej kieszeni spodni, wybiegłem z apartamentu, chcąc jak najszybciej znaleźć dziewczynę, na której tak bardzo mi zależy. Nie czekając nawet na windę, zbiegłem schodami w dół, aby nie tracić czasu. Gdy wybiegłem przed hotel, zacząłem rozglądać się gorączkowo po całej okolicy, gdy nagle jakieś dwie postacie przykuły moją uwagę.

Marszcząc lekko brwi, podszedłem znacznie bliżej w stronę plaży, by móc w końcu ujrzeć moją Alice. Jednak nie była sama. Obok niej siedziała jakaś dziewczyna, którą pierwszy raz widziałem na oczy. Stałem tak jak jakiś idiota i wpatrywałem się w nie obie, nie mogąc nic z tego zrozumieć. Po chwili Alice odwróciła się w moją stronę i gdy tylko mnie ujrzała, zobaczyłem na jej twarzy szok, który potem został zastąpiony smutkiem. Natomiast dziewczyna, która siedziała tuż obok niej, patrzyła się na mnie z uśmiechem na ustach. Coś powiedziała, a Alice tylko pokiwała twierdząco głową, mając ją spuszczoną nieco w dół. Chciałem do niej podbiec, gdy niespodziewanie poczułem silne uderzenie z tyłu głowy, a przed oczami widziałem tylko coraz to bardziej nasilającą się ciemność...

***

-Witaj Amando - powiedziałam dosyć cicho pozbawiona jakichkolwiek chęci do czegokolwiek. Usiadłam obok dziewczyny, patrząc na jej uśmiechniętą twarz. Szkoda, że ja nie potrafiłam być taka i to w takim momencie. Byłoby mi przynajmniej łatwiej.

-Witaj Alice. Mam nadzieję, że spełniłaś swoją część zadania? - spytała.

-Tak - mruknęłam cicho pod nosem, nie mając ochoty na rozmowę o tym wszystkim.

-Coś się stało? - spytała z przerażeniem - Zrobił ci coś? - w odpowiedzi jedynie pokręciłam przecząco głową, nie mając zamiaru o niczym jej mówić - Powiedzmy, że ci wierzę. I tak jest pod wrażeniem, że mieszkałaś tyle czasu pod jednym dachem z gwałcicielem. To cud, że nic ci nie zrobił - przez jej słowa, zacisnęłam mocno pięści, mając ochotę na nią nawrzeszczeć.

-On nie jest gwałcicielem - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, żałując wszystkiego, co zrobiłam.

-Jak możesz tak mówić?! - wrzasnęła - Z resztą, nie obchodzą mnie twoje miłosne rozterki. On cię tylko w sobie rozkochał, manipulował tobą przez cały czas. Udawał tylko takiego niewinnego i dobrego, a pewnego dnia skrzywdziłby cię bardziej niż twój tatuś - jej słowa sprawiały, że miałam istny mętlik w głowie. Nie wiedziałam już, co jest prawdą, a co kłamstwem. Wszystko mi się mieszało - Poza tym pamiętaj, że to był twój plan. Pamiętasz? Coś za coś kochana - to była prawda. To był mój plan. To ja chciałam pomóc Amandzie za to, że ona pomagała mi przetrwać. Oddałam jej Jasona za to wszystko, co dla mnie zrobiła. Tylko tak mogłam spłacić swój dług.

-On by tego nie zrobił. On mnie kocha. Wiem to. Kochałam się z nim - ostatnie słowa wręcz wyszeptałam, ale to i tak nie uszło uwadze Amandy.

-Co?! Co zrobiłaś?! Jak mogłaś?! - była wściekła.

-Ja go polubiłam i to bardzo. Zrozum Amando, ja nie wiem, czy ja chcę tego wszystkiego - wyznałam z bijącym szybko sercem. Moja nagła chęć wycofania się z tego wszystkiego sprawiała, że czułam, jak moje serce zaraz pęknie.

-Nie wierzę - szepnęła - Co on z tobą zrobił? - pokręciła bezradnie głową i odwróciła się w moją stronę - Pomogę ci, słyszysz? - złapała mnie za ramiona, próbując sprawić, abym spojrzała jej prosto w oczy - On zniszczył cię jeszcze bardziej. To tylko ci się wydaję, że on jest dobry, a twoja noc z nim może wydawała ci się cudowna, ale gdy tylko wpadłabyś w jego sidła, następna nie byłaby taka miła. Zrozum, on nie robił niczego bez powodu - z każdym jej kolejnym słowem po moich policzkach spływało coraz to więcej łez, nie chcąc za nic w świecie uwierzyć w jej słowa.

-Nie wierzę ci! - wrzasnęłam, odpychając ją do siebie - On mnie kocha, a ja jego. Nie zrobiłby mi czegoś takiego po tym wszystkim, co dla mnie zrobił. Gdyby chciał mnie skrzywdzić, już dawno by to zrobił. Miał tyle okazji - każde kolejne słowa z trudem przechodziły przez moje gardło, czując, jak niewidzialna gula rośnie coraz to bardziej - Ja nie chcę - szepnęłam - Nie chcę. Nie oddam ci Jasona. On jest mój, a ja jego i nie obchodzi mnie to, co ci zrobił. Sama to jakoś załatw, ja się wycofuję z tego planu - przez swoją pewność siebie, jakiej nagle nabrałam, przestałam płakać, a mój głos brzmiał pewniej. Chciałam wstać i pobiec szybko do Jasona. Ostrzec go, aby nie wychodził z hotelu, gdy nagle poczułam, jak silna dłoń Amandy skutecznie mi to utrudnia.

-Nigdzie stąd nie pójdziesz. Klamka już zapadła - powiedziała przez zaciśnięte zęby, patrząc prosto w moje oczy. Chcąc uniknąć jej przyszywającego wzroku, odwróciłam głowę w bok, widząc, jak Jason wybiega z hotelu, rozglądając się na wszystkie strony. Szukał mnie.

-O nie - powiedziałam cicho, gdy tylko jego spojrzenie odnalazło moje. Od razu spuściłam głowę w dół, nie mogąc na niego patrzeć. To jeszcze bardziej wierciło dziurę w moim sercu.

-To on? - spytała Amanda, odwracając wzrok w kierunku, w którym ja przed chwilą patrzyłam. W odpowiedzi jedynie pokiwałam twierdząco głową, wiedząc co się zaraz stanie. Dwóch silnych facetów zabierze mi mojego Jasona. Już na zawsze. I tak się stało, słysząc złowieszczy śmiech Amandy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz