czwartek, 2 sierpnia 2018

Rozdział 12 Cz.3 (Kochaj i nie udawaj)

- Nie jestem głupi. Skoro tu jesteś, to znaczy, że nasze spotkanie nie jest przypadkowe — znałem ją parę ładnych lat i to, że teraz z nią rozmawiałem, nie wróżyło nic dobrego. Byłem pewien, że coś musiało się stać i to, że przyglądała się Rose, wcale mi się nie podobało, ponieważ nigdy bym nie chciał zajść za skórę tej kobiecie.

- Jak zwykle masz rację. Musimy porozmawiać o twojej matce — nie zważając na nic, ominęła mnie i poszła w kierunku mojego domu.

Odwróciłem się w jej kierunku i patrzyłem, jak wchodzi do środka. Nie wiedziałem co mam o tym myśleć, ale wiedziałem jedno. Ani trochę nie podobała mi się jej obecność tutaj. Bałem się o moją rodzinę i gdy będzie taka potrzeba, zrobię wszystko, aby ją ochronić, mimo że będzie to prawie nie możliwie. Ta kobieta z narzuconą na ramiona, marynarką wojskową, była maszyną do zabijania. Nic ani nikt nie był w stanie, jej pokonać. Ludzie dla niej byli, jak pionki w grze, nad którą tylko ona miała kontrolę. Nie raz widziałem, na własne oczy co potrafi, gdy płaciłem jej grube pieniądze za pracownie dla mnie i chyba nadszedł moment, kiedy to ja stałem się ofiarą.

Przytulając mocniej do siebie Rose, ruszyłem śladami kobiety, jedynej na świecie, której się bałem. Gdy wszedłem do środka, zobaczyłem ją siedzącą na kanapie w salonie. Idąc z małą na rękach, usiadłem nieopodal niej i czekałem na najgorsze.

- Pracujesz? — spytałem, patrząc przed siebie, zamiast prosto w jej oczy, jak prawdziwy mężczyzna, którym w tej chwili nie byłem.

- Tak — odpowiedziała, tym swoim spokojnym i chłodnym tonem głosu, który wypracowała sobie przez lata.

- Dla kogo? — spytałem, tym razem odwracając wzrok w jej stronę.

- Dla Richarda. Bardzo zaciekawiło mnie jego zlecenie i oferowane za to pieniądze były kuszące, więc postanowiłam mu pomóc — słysząc jego imię, aż krew zawrzała w moich żyłach. Był jak rzep na psim ogonie i miałem powoli tego wszystkiego dość. Ten facet chyba nigdy nie odpuszcza, dopóki nie zamknie na zawsze swoich oczu.

- Co ma z tym wspólnego Alison? — cała nasza rodzina należała do świata przestępczości, ale mimo to zaczynałem coraz mniej rozumieć o co, tu chodzi. Moja mama znała Richarda, ale co takiego się stało, że teraz jej szuka?

- Okazuje się, że bardzo wiele. Rozwiązałam już zagadkę, z którą Richard borykał się całe życie — miałem dość. To wszystko ciągnie się już tyle lat. Jak nie Lily to teraz Alison, nie rozumiałem go w żadnym stopniu. Wszyscy nasi wrogowie nie żyją, więc chyba czas nadszedł i na niego. Tylko takie rozwiązanie wydawało mi się słuszne.

- Czemu, tak naprawdę przyszłaś do mnie? — spytałem, bojąc się jej odpowiedzi.

- Zgadzasz się na jej śmierć, czy walczysz? — na chwilę moje serce przestało bić, a ręce trzęsły mi się niemiłosiernie, jednak wiedziałem, jaka będzie moja odpowiedź.

- Walczę — odpowiedziałem, będąc pewny swojego wyboru. W odpowiedzi na moje słowa usłyszałem jej radosny śmiech, który na chwilę sparaliżował całe moje ciało.

- Szkoda. Lubiłam cię Davidzie, najbardziej z całej tej zgrai debili — wstała z kanapy i gdy miała już postawić pierwszy krok w stronę wyjścia, odwróciła się w moją stronę z uśmiechem na twarzy, mówiąc słowa, które po jej wyjściu, jeszcze przez chwilę krążyły w mojej głowie — Wiesz, gdzie jest twoja żona, Davidzie?

Byłem jak w trasie i dopiero płacz Rose sprawił, że wróciłem do rzeczywistości. Przytuliłem ją do siebie, lekko kołysząc w swoich ramionach, aby się uspokoiła. Gdy nie płakała już tak mocno, sięgnąłem do kieszeni spodni i wyciągnąłem telefon, wybierając pospiesznie numer do Alison.

- Uciekaj — powiedziałem, gdy tylko usłyszałem jej głos, słysząc po chwili, dźwięk zakańczający połączenie. Na razie tylko tyle mogłem zrobić. Musiałem czekać i być cierpliwym. Moja matka nie należała do osób, które łatwo pokonać. Wierzyłem, że da sobie radę, a ja jej pomogę.

Mimo wszystko myślałem teraz o tym, co powiedziała Scarlett o mojej żonie. Nie wiem, dlaczego to powiedziała, ale na pewno zrobiła to nie bez powodu. Coś musiało być na rzeczy, bałem się tylko, że Lily znowu naraziła się na jakieś niebezpieczeństwo. Musiałeś zachować zimną krew i nie dać się zwariować. To będzie ciężka walka, ale nadzieja podobno umiera ostatnia.

Patrząc na śpiącą Rose, uśmiech sam wkradał mi się na usta. Wykąpana i najedzona, zasnęła w mgnieniu oka, za co byłem jej wdzięczny, ponieważ nie miałem siły już na nic. Chciałem jedynie w tym momencie zapomnieć o dzisiejszym dniu, jednak to nie był koniec. Musiałem jeszcze porozmawiać z Lily. Pewne myśli nie dawały mi spokoju.

Czując wibracje telefonu w mojej kieszeni, szybko wyszedłem z pokoju Rose i odebrałem połączenie, cicho zamykając drzwi.

- Nic mi nie jest. Nie martw się, dam sobie radę — słysząc słowa Alison, odetchnąłem z ulgą. Widziałem, że sobie poradzi.

- Dasz sobie radę? Ona jest...

- Wiem — przerwała mi, wiedząc zapewne, co chciałem powiedzieć — Jest nieobliczalna i nie wie, co to jest litość — taka właśnie była Scarlett. Ona nie miała serca ani uczuć.

- Dlaczego? — to jedno słowo cisnęło mi się do ust, odkąd odebrałem telefon.

- Davidzie, kiedyś byłam potworem i robiłam rzeczy, z których nie jestem dumna. Byłam złą osobą — zmarszczyłem brwi, nie mając pojęcia, o czym mówi, jednak po chwili nasunęła mi się jedna myśl.

- Chodzi o ten sierociniec, prawda? — spytałem, mając nadzieję, że wygaduje teraz jakieś brednie.

- Skąd o tym wiesz?! — krzyknęła, a ja nie mogłem w to uwierzyć. To była prawda.

- Muszę kończyć — skłamałem i zakończyłem połączenie jednym ruchem palca.

Nim zdążyłem schować telefon do kieszeni, usłyszałem, jak ktoś wchodzi do domu, po czym rozniósł się stukot szpilek. To musiała być Lily. Chowając urządzenie do kieszeni, poszedłem w kierunku dobiegającego stukotu, który doprowadził mnie do kuchni.

- Cześć kochanie, mam nadzieję, że dostałeś moją wiadomość. Przepraszam, myślałam, że...

- Gdzie tak naprawdę byłaś? — spytałem, przerywając jej tym sposobem marne kłamstwa. Czułem, że będzie to długi wieczór, który zapamiętam do końca życia.

- O co ci chodzi? — połączyłem fakty i wiedziałem gdzie była kobieta, której ufałem i którą kochałem.

- Byłaś u niego — stwierdziłem, widząc, jak jej oczy powiększają się z przerażenia. Żałowałem w tej chwili, że tamtego dnia go nie zabiłem. Gdybym to zrobił, nie czułbym teraz tego nieprzyjemnego uczucia, rodzącego się w moim sercu — Nadal coś do niego czujesz? — bałem się odpowiedzi, ale musiałem znać prawdę od niej, musiałem to usłyszeć. Płakała w moje ramię, przez to, co jej zrobił, a mimo to okłamywała mnie, aby się z nim spotkać. Nagle wszystko złączyło się w logiczną całość.

- Przepraszam — szepnęła -To nie jest tak, jak myślisz, wszystko ci wytłumaczę, tylko daj mi szansę — ze łzami w oczach, podeszła do mnie i położyła swoje dłonie, na mojej klatce piersiowej, które niemal od razu strąciłem.

- Wynoś się, nie chcę cię tu widzieć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz