piątek, 3 sierpnia 2018

Rozdział 1 (Zepsuta psychika)

Stał nade mną i patrzył się prosto w moje oczy z uśmiechem na twarzy. Ja nie podzielałam jego dobrego humoru. Bałam się i patrzyłam się na niego ze strachem w oczach, wyczekując najgorszego. Mógł zrobić ze mną dosłownie wszystko, a ja nic z tym bym nie zrobiła. Boje się nawet myśleć co by było, gdybym to zrobiła. Sprzeciwiła się. Krzyknęła „nie rób tego, to boli" Nie wyobrażam sobie, co by wtedy się ze mną stało. Jednak czy to byłoby takie złe ? Przecież wtedy nie czułabym już nic. Żadnego strachu, czy bólu. Uwolniłabym się od tego, a mimo to coś nie pozwalało mi na to, aby przenieść się do lepszego świata.

Moje serce podeszło mi do gardła, w momencie, kiedy usiadł na mnie okrakiem i przybliżył swoją twarz do mojej. Ze strachu miałam rozszerzone do granic możliwości oczy, a moje ciało niekontrolowanie trzęsło się ze strachu i obawy przed tym, co może się zaraz stać. Moja podświadomość mówiła mi, co się stanie, ale ja nie chciałam w to wierzyć. Nie wierzyłam w to. Nie chciałam. Było to dla mnie zbyt straszne, żeby w to uwierzyć. Nie chciałam uwierzyć w to, że może posunąć się do takie czynu. Mimo wszystko byłam jego córką. Na litość boską, musiał mieć tego świadomość. Nie byłam jakąś tam rzeczą, którą może skrzywdzić w każdy sposób, jaki mu się spodoba.

Chciałam krzyknąć, zrobić cokolwiek, ale nie umiałam, nie mogłam, nie potrafiłam. Dostałam jedynie drgawek, których nienawidziłam, w momencie, kiedy zaczął całować moje ciało. Zacisnęłam mocno oczy i odwróciłam głowę, a swoje dłonie zacisnęłam na pościeli, na której leżałam, w nadziei, że to zaraz minie. Jednak jak zawsze byłam w cholernym błędzie. Czułam jego usta na mojej szyi, je obrzydliwe usta, które sprawiały, że chciałam uciec stąd jak najdalej. Odepchnąć go i pobiec. Gdziekolwiek. Jednak moja ucieczka skończyłaby się tak, jak każda inna.

W pewnym momencie rozerwał moje ciuchy, jakie miałam na sobie, zaczynając dotykać swoimi szorstkimi dłońmi, moje nagie ciało. W tamtej chwili nie wytrzymałam. Nie mogłam dłużej wytrzymać. To musiało się w końcu stać. Musiałam krzyknąć. Zrobiłam to, błagając, aby przestał, co tylko pogorszyło całą sprawę, czując, jak z mojego nosa cieknie krew od jego silnego uderzenia.

-Stul pysk szmato! Nie masz prawa się odzywać! Zniszczę cię tak samo, jak ty zniszczyłaś mnie i moje życie - wykrzyknął, po czym z drżącymi ze zdenerwowania rękoma zaczął rozpinać swoje spodnie. Na ten widok od razu zamknęłam na chwilę oczy i odwróciłam wzrok, by po chwili po raz pierwszy w życiu podjąć się próby ucieczki. Tak, chciałam to zrobić, ale z marnym skutkiem. Nawet nie zdążyłam dobrze się ruszyć, gdy mój ojciec złapał mnie za ręce i przytrzymał je mocno nad moją głową.

-Nie ładnie jest tak uciekać. A teraz się zabawimy szmato - powiedział przez zaciśnięte zęby i jedną dłonią dokończył rozpinanie spodni. Nie mogłam na to patrzeć, dlatego po raz kolejny zamknęłam oczy. Było coraz gorzej. Czułam się coraz gorzej, chcąc, aby to się w końcu skończyło, aby przestał to robić.

Bił mnie, krzyczał na mnie, pluł na mnie. Robił, co tylko chciał z moim ciałem, jednocześnie niszcząc moją psychikę. Mój tata mnie gwałcił - pomyślałam, nie mogąc w to wszystko uwierzyć. Zniosłabym wszystko i byłabym przygotowana na wszystko, ale nie spodziewałam się, że pewnego dnia postanowi zniszczyć mnie całą. Poruszał się we mnie szybko i mocno nie zważając na nic. Robił, co chciał i jak chciał. Czułam się taka brudna, zeszmacona, niepotrzebna do niczego. Moje ciało wrzało z bólu, czułam się, jakbym była rozrywana na pół. Zdzierałam gardło, krzycząc, błagając, ale to tylko sprawiało, że on jeszcze bardziej na mnie zły. Jego wściekłość prowadziła do tego, że odczuwałam jeszcze większy ból, a z mojego gardła wydostawały się jeszcze głośniejsze, wołanie o pomoc. Nikt mi nie pomógł, nikt mnie nie usłyszał, nikt się mną nie zainteresował.

Czułam tylko ból. W czystej postaci ból. Nie wytrzymywał już. Chciałam, aby przestał. Płakałam. Łzy lały się z moich oczy litrami, wręcz się nimi dławiąc. To tak bardzo bolało. Chciałam umrzeć, bo tylko wtedy nie czułabym tego wszystkiego. Byłabym wtedy wolna od bólu, od cierpienia, od wszystkiego, co złe. Byłam na granicy wytrzymałości.

-Błagam, przestań - wyszeptałam ledwo słyszalnie, ale to nic nie zmieniło. Odniosłam wrażenie, że nawet mnie nie usłyszał. Powoli już nie wytrzymywałam, traciłam siły na jakąkolwiek walkę. Przestałam już się szarpać, krzyczeć, robić cokolwiek, aby przestał i mnie puścił. Jedyne co robiłam, to leżałam, jak zepsuta już lalka, pozwalając, aby nadal mnie gwałcił. Leżałam nieruchomo, a z moich oczu płynęły tylko łzy, nie wydając z siebie żadnego odgłosu.

Zachowywałam się jakby, mnie to już nie obchodziło, jakbym się już po prostu poddała. Co faktycznie zrobiłam, ja się poddałam. Nie walczyłam przez tyle lat, więc przegrałam tę walkę. Było mi coraz gorzej. Czułam się coraz słabiej, opadałam z sił. W pewnym momencie nie wiedziałam już co się ze mną dzieje. Po prostu moje powieki z każdą chwilą opadały coraz to bardziej i bardziej, aż w końcu opadły na dobre. W ten sposób przywitała mnie ciemność i ten błogi stan. Nic nie czułam, nic nie widziałam, nic się nie działo. To było takie dobre i takie przyjemne.

Jednak to nie trwało wieczność tak, jak to sobie zawsze wyobrażałam. Powoli otwierając swoje oczy, czułam ogromny ból, że aż chciałam wrzasnąć, ale wyszedł z tego tylko jakiś żałosny pisk. Mając szeroko otwartą buzię i oczy z bólu, drżącą ręką zaczęłam dotykać swoje ciało. Było na nim tyle krwi i ran. To było straszne. Nie chciałam tego czuć. Czym sobie zasłużyłam na takie cierpienie ? Co ja takiego zrobiłam ?

Wyłam z bólu, nie mogłam się podnieść, nie mogłam zrobić nic, aby sobie pomóc. Aby już tego nie czuć, tego bólu. Leżałam tak po prostu i czekałam na cud. Na pieprzony cud, który i tak nigdy nie nadejdzie. Nie dla mnie. Nagle w mojej głowie narodził się plan, pomysł, który chciałam jak najszybciej zrealizować. Zrobię to - pomyślałam pewna siebie i zaczęłam pomału, wręcz ślamazarnie i żałośnie podnosić się z łóżka. Wierzyłam, że tym razem mi się uda, że to jest ta noc, w której w końcu to zrobię. Uwolnię się od niego.

Zajęło mi to bardzo dużo czasu, ale gdy już stałam na nogach, drżąc niemiłosiernie, byłam z siebie dumna. Nie kontrolowałam mojego ciała. Nie mogłam. Drżałam cała, nie mogąc przez to normalnie chodzić, każdy krok, który stawiałam ku wolności, rozrywał moje ciało. Chodziłam, jakbym była sparaliżowana i miała jakiś atak. Jednak mnie to nie obchodziło, nie zważałam już nawet na ból, ja po prostu szłam i szłam, prosto przed siebie, chcąc się stąd wynieść.

Pokonałam schody, salon, korytarz aż w końcu przeszłam przez próg domu. Szłam najpierw chodnikiem, potem ulicą, by na końcu znaleźć się w jakimś parku. Nic mnie nie obchodziło, po prostu szłam jak najdalej od tamtego miejsca. Nie miałam siły, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. W pewnym momencie upadłam na trawę, nie mogąc się już podnieść. Ciemność po raz kolejny zaczęła mnie ogarniać, mając nadzieję, że tym razem się już nie obudzę. Nie chciałam się już budzić. Chciałam na zawsze zamknąć swoje oczy, jednak zanim to się stało, poczułam, jak ktoś mnie podnosi, nie wiedząc co się potem ze mną działo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz