piątek, 13 lipca 2018

Rozdział 34 Epilog (kochaj i nie udawaj)

Czując chłodne powietrze na mojej skórze, byłam zmuszona otworzyć oczy, mimo że tak bardzo nie miałam na to ochoty. Widząc puste miejsce obok mnie, podniosłam się do pozycji siedzącej, rozglądając się po całej sypialni. Moją uwagę przykuły otwarte drzwi prowadzące na balkon. Marszcząc lekko swoje brwi, podniosłam się z łóżka i nałożyłam na koszulę mojego Pana, czerwony szlafrok, czując, jak po moim ciele przechodzą dreszcze, przez zimno, jakie panowało w sypialni.

Otwierając drzwi od balkonu, rozwarłam lekko swoje wargi, widząc swojego Pana siedzącego tyłem do mnie, na jednym z krzeseł, jakie tam się znajdowały. Naprzeciwko niego, na szklanym stoliku stał kubek, wypełniony jakąś gorącą cieczą. Uśmiechając się lekko, wróciłam się na chwilę do sypialni i wzięłam ze sobą ciepły koc, aby okryć mojego Pana. Musiało mu być strasznie zimno. Gdy podeszłam do niego, chcąc przykryć go kocem, zobaczyłam jego zamknięte oczy.

- Jak możesz spać na takim zimnie Panie? — spytałam, nie oczekując żadnej odpowiedzi. Przykryłam go kocem i usiadłam obok mojego Pana, nieco się do niego przytulając. Był taki zimny, że przytuliłam się do niego cała, chcąc choć trochę ocieplić jego ciało - Panie? — spytałam i lekko szturchnęłam go za ramię, jednak on nie zareagował w żaden sposób - Panie? — spytałam tym razem lekko przerażona - Panie! — wrzasnęłam jednak i to nic nie dało. Jego oczy nadal były zamknięte, a on sam w żaden sposób nie reagował - Panie, proszę, to nie jest śmieszne—- powiedziałam błagalnym tonem głosu, chcąc, aby w końcu spojrzał na mnie tymi swoimi brązowymi oczami. Jednak nic takiego się nie stało.

Płakałam, krzyczałam, wołałam go i przeklinałam, jednak to nic nie dało. On nie otworzył tych pieprzonych oczu. Tuląc się do jego ciała, najmocniej jak potrafiłam, płakałam jak małe dziecko, nie mogąc w to uwierzyć. Czując w pewnej chwili, czyiś dotyk na moim ramieniu, gwałtownie odwróciłam się za siebie, widząc Rogera ze zszokowaną miną.

- Lily co się stało? — spytał, przerażony, mając szeroko otwarte oczy.

- On nie żyje — szepnęłam, po czym wybuchnęłam płaczem i podbiegłam do Rogera, mocno się do niego przytulając - Nie żyje — powtórzyłam, zanosząc się jeszcze większym płaczem...

Stojąc tuż przed domem, patrzyłam, jak zabierając jego ciało w czarnym plastikowym worku. Z każdą chwilą po moim policzku spływało coraz to więcej łez, a ja nie mogłam i nie chciałam tego powstrzymać. W mojej głowie krążyło mnóstwo pytań, na które nie znałam odpowiedzi. To wszystko wydawało się takie nierealne. Łudziłam się, że to sen albo głupi żart, jednak zaraz po tym uderzała we mnie brutalna rzeczywistość. Mój Pan nie żył.

Gdy karetka zniknęła z mojego pola widzenia, odwróciłam się przodem do domu, zastanawiając się, co teraz będzie. Ja, sama, w wielkiej willi. Wchodząc do środka, wszystko wydawało mi się takie dziwne. Nic mi nie pasowało, było jakoś, inaczej. Dopiero gdy weszłam do salonu, gdzie w nocy pracował mój Pan, wiedziałam, że moje przypuszczenia były słuszne. Po laptopie oraz dokumentach nie było śladu. To nie możliwe, aby była to sprawka sprzątaczek. Nigdy nie ruszały, tego typu rzeczy mojego Pana.

Sama do końca nie wiedząc, co mną wtedy kierowało, ale weszłam na samą górę po schodach, zatrzymując się tuż przed drzwiami od gabinetu Pana. Ścierając wierzchem dłoni, łzy z policzków, złapałam za klamkę i weszłam do środka, otwierając szeroko oczy. Po rzeczach mojego Pana nie było śladu. Wszystkie półki, szuflady, były puste. Rozglądając się po pomieszczeniu, moją uwagę przykuło coś, co jako jedyne leżało na ciemnym biurku. Podchodząc powoli do mebla stojącego niemal na środku gabinetu, moje ręce zaczęły się trząść, kiedy zobaczyłam jasnobrązową teczkę, na której było napisane moje imię i nazwisko. Była tam cała moja przeszłość, w zasięgu ręki...

Czarne chmury, które pojawiły się na niebie, zwiastowały istną ulewę. Jednak nikt się tym nie przejmował. Każdy, kto przyszedł na pogrzeb mojego Pana, wpatrywał się w coraz to bardziej opuszczaną w dół, trumnę. Ja nie mogłam patrzeć na wszystko, więc trzymałam się z dala od rodziny i przyjaciół mojego Pana. Stałam i patrzyłam na to wszystko ze łzami w oczach.

Po wszystkim podeszła do mnie matka mojego Pana i mocno mnie wyściskała, będąc tak samo zapłakana, jak ja.

- Proszę — powiedziała i podała mi, czarną teczkę - To dla ciebie — odparła, a ja zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co jej chodzi - Dał mi to kiedy byliście u nas na święta. Chyba wiedział, jak to wszystko się skończy — wyjaśniła i jak gdyby nigdy nic, odwróciła się i poszła w kierunku swojego męża, zostawiając mnie, z całą masą pytań.

Gdy nikogo już nie było, odwróciłam się w kierunku ogromnej wykopanej dziury, a do moich oczu automatycznie napłynęły łzy, czując po krótkiej chwili, jak spływają po moim policzku. Zrobiłam kilka kroków w tamtym kierunku, jednak nie miałam odwagi podejść bliżej, aby zobaczyć trumnę.

- Kocham cię, panie — szepnęłam, a po moim policzku spłynęła kolejna łza tego dnia. Ściskając mocno teczkę w swoich dłoniach, nagle usłyszałam pewne słowa, przez które gwałtownie odwróciłam się za siebie.

- Ja ciebie też kocham, ślicznotko — zaczynałam wariować, a minął niespełna jeden dzień...

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz