Przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, widziałam dziewczynę, w której cała nadzieja wyparowała, tak szybko, jak się pojawiła. Te iskierki, które miała w oczach, już dawno zniknęły. Teraz na jej twarzy, widniała powaga, a z jej oczu bił chłód i nienawiść do osoby, która zmieniła jej życie w piekło. Wystarczyła jedna decyzja, jedna niepotrzebna myśl, słowa, które nigdy nie powinny wyjść z naszych ust, żeby to, co piękne zmieniło się w coś zwykłego, bezwartościowego.
Podnosząc powoli swoją prawą rękę do góry, opuszkami palców dotknęłam kawałek diamentu, jaki spoczywał na mojej piersi, widząc na swoim palcu pierścionek, który, jak i naszyjnik dostałam od swojego Pana. To było takie miłe, gdy dostałam tę biżuterię. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie dostałam tego, bo on tak chciał. Dostałam to, ponieważ tak wypadało, tak trzeba było postąpić, aby przestawienie mogło trwać.
Kosmyki moich pokręconych włosów spoczywały po bokach mojej twarzy, natomiast reszta włosów została związana w dobieranego warkocza, który za pomocą kilkunastu spinek, trzymał się na mojej głowie. Na moich powiekach, widniał delikatny, a zarazem mocny makijaż, a na moich ustach spoczywała krwisto czerwona szminka, która dopełniała cały makijaż. Moja suknia była tego samego koloru, mająca dekolt w kształcie serca, odkąd reszta materiału była spuszczona aż do ziemi, zakrywając moje buty na wysokim obcasie.
Głośno wzdychając, wstałam z krzesła, które stało tuż przed toaletką i wyszłam z sypialni, schodząc na sam dół, gdzie od godziny odbywała się szampańska zabawa. Zatrzymując się w połowie schodów, przyglądałam się tłumowi ludzi, którzy nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi, wlewali w siebie kolejne litry alkoholu. Sprawił on, że na ich ustach widniał szeroki uśmiech, który zdradzał, że dobrze się bawili. To wszystko było dla mnie takie sztuczne i pozbawione smaku, jednak ja sama nie byłam lepsza. Miałam w końcu zaraz udawać szczęśliwą narzeczoną, mojego Pana, ale wiedzieliśmy o tym tylko my dwoje, a mi było wszystko obojętne. I tak nie miałam swojego życia, swojego własnego zdania, byłam i będę nikim.
Gdy w końcu zeszłam na sam dół, rozejrzałam się po ogromnym pomieszczeniu, w poszukiwaniu mojego Pana. Po jakimś czasie mój wzrok zatrzymał się na przystojnym mężczyźnie, ubranego w szyty na miarę garniturze. Uśmiechając się lekko, pod nosem, ruszyłam w tamtą stronę, zatrzymując się obok mojego Pana.
- Miło cię widzieć Lily — powiedział starszy mężczyzna, który stał obok pięknej kobiety, która jak mnie mam, musiała być jego żoną - Wyglądasz zjawiskowo - stwierdził, skanując mnie swoim wzrokiem od stóp do czubka głowy.
- Dziękuje — odpowiedziałam, ubierając na swoje usta sztuczny uśmiech.
- Jak idą przygotowania do waszego ślubu? — zadał pytanie, które nie spodobało się mojemu Panu, a mi z niewiadomych mi przyczyn, zachciało się śmiać. Miałam w tamtym momencie wszystkiego dość. Swojego marnego życia, sytuacji, w jakiej się znalazłam i wszystkiego, co było związane z moją osobą. To wszystko wydawało mi się takie żałosne, ale wiedziałam, że muszę być dla mojego Pana chodzącą perfekcją i nie było w tym miejsca na moje zdanie. W pewnym momencie zaczęło mnie to wszystko niesamowicie irytować.
- Wszystko idzie zgodnie z planem — odpowiedział mój Pan za mnie, uśmiechając się tym swoim zniewalającym uśmiechem, który tak uwielbiałam - Jednak nie śpieszymy się ze ślubem. Lily pragnie, aby wszystko było tak, jak sobie to wymarzyła. Prawda kochanie? — dopiero jego wzrok spoczywający na mojej osobie, wyrwał mnie z zamyśleń o jego uśmiechu. Te ostatnie słowo, tak dobrze brzmiało z jego ust.
- Tak to prawda. Chcę, aby nasz ślub był z prawdziwego zdarzenia — odpowiedziałam, pragnąc przez kilka sekund, aby powiedział tak do mnie na osobności. To była szalona myśl. Co się ze mną działo? Tak nie powinno być. Nie jestem normalną dziewczyną, która znalazła swojego księcia na białym koniu, już dawno powinnam wrócić do rzeczywistości. Moje życie, nie było bajką, a ja od jakiegoś czasu, nie mogłam się z tym pogodzić.
Mój Pan razem z innymi gośćmi prowadził zawziętą rozmowę na jakiś temat, który ani trochę mnie nie interesował. Nie słuchałam tego, co mówią. Jedyne co robiłam, to uśmiechałam się i starałam się być idealną ozdobną u boku mojego Pana. Chciałam, aby wszystko było tak, jak tego pragnął. W pewnym momencie wszyscy zaczęli wychodzić i dopiero gdy poczułam dłoń mojego Pana na swojej, ruszyłam do przodu, razem z zaproszonymi gośćmi.
Gdy tylko znalazłam się na tyłach domu, podobnie, jak inni, poczułam na swojej nagiej skórze, powiew zimnego powietrza, który sprawił, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka. Masując swoje przedramiona dłońmi, próbując w ten sposób choć trochę się rozgrzać, poczułam, jak mój Pan położył na moich ramionach swoją czarną marynarkę. Z uśmiechem na ustach, spojrzałam w jego kierunku, jednak on patrzył się na ludzi, którzy rozstawiali coś daleko od nas na trawie.
W pewnym momencie wszyscy stanęli w jednym miejscu, zaczynając odliczać od dziesięciu. Gdy z ich ust rozbrzmiała ostatnia cyfra, na niebie pojawiło się mnóstwo kolorowych świateł. Przyglądając im się chwilę, spojrzałam na mojego Pana, który łapiąc mnie w pasie, przybliżył moje ciało do swojego. Mając swoje usta, bardzo blisko moich, po paru sekundach w końcu mnie pocałował, a moje serce zabiło dwa razy szybciej. Byłam taką idiotką...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz