piątek, 2 maja 2014

Rozdział 7 (she's gone)

Otworzyłam swoje oczy, a jedyne co ujrzałam to ciemność. Dopiero po chwili zorientowałam się, że leże na łóżku przykryta grubą kołdrą. Moje ciało miało plusową temperaturę i czułam się o wiele lepiej. Wiedziałam, że za tym jest jakiś haczyk. Na pewno będę musiała zapłacić za to jakąś cenę. I ten fakt tak bardzo mnie przerażał, nie mogłam, przewidzieć co jeszcze zaplanował. Przez to, że mnie bił i trzymał, w tym cholernym pokoju, sprawiło, że miałam dość, a przecież na tym na pewno niepozostanie.

Tak bardzo chciałam, wrócić do domu, do rodziców. Miałam dość, miałam dość tego wszystkiego. Jesteś idiotką Angela i wszystko spieprzyłaś. Jesteś taka słaba, dałaś mu się omotać wokół palca przez jego ładne słowa. Miałaś nadzieje, że wszystko będzie inaczej, ale mierzyłaś za wysoko i teraz płacisz za to najwyższą cenę. Mimo wszystko ja tego chciałam. Kłóciłam się sama ze sobą, ale ja tego chciałam. Chciałam, aby omotał mnie wokół palca, aby mówił do mnie te cudowne słowa, które sprawiały, że moje serce zaczynało szybciej bić.

Po chwili usłyszałam, jak drzwi się otworzyły, a po pomieszczeniu rozległ się dźwięk czyiś kroków. Nagle rozbłysło światło, a ja od razu zamknęłam oczy, jednak po chwili je otworzyłam, mrugając kilka razy, aby przyzwyczaić się do światła. Na de mną stał Richard ubrany w swój nienaganny garnitur i uśmiechał się do mnie. Czułam strach, jaki opanowywał moje ciało, czując jednocześnie bolesną potrzebę poczucia jego ciepłego ciała na swoim.

- Witaj kochanie — przybliżył swoją twarz do mojej, chcąc mnie pocałować, ale mimo wszystko odwróciłam wzrok w przeciwnym kierunku. Bałam się, że zrobi mi coś przez to, ale nic takiego się nie stało. Westchnął tylko głęboko i podszedł do jednej z szaf i wyciągnął z niej sukienkę. Tym razem nie była to suknia ślubna, tylko zwykła sukienka na ramiączka. Podszedł do mnie z powrotem i położył sukienkę na łóżku.

- Ubierz ją — odparł, po czym usiadł na fotelu, przyglądając mi się uważnie.

- Nie zamierzasz wyjść? — spytałam, szeptem.

- Nie — odparł, krótko patrząc prosto w moje oczy. Nie odrywając od niego swojego wzroku, zaczęłam powoli rozbierać się z sukni ślubnej. Chciało mi się płakać, próbowałam je zatrzymać, ale jak na złość zaczęły uciekać spod moich powiek. Czułam się taka słaba, mała i żałosna stojąc teraz tak w samej bieliźnie przy nim, ale nie mogłam nic na to poradzić. Czułam, że zaraz oszaleje.

Otarłam wierzchem dłoni łzy i sięgnęłam po sukienkę, gdy nagle poczułam jego dłoń na mojej. Od razu się wzdrygnęłam, myśląc, że zaraz zacznie mnie bić. Jednak nic takie się nie stało. Jeszcze bardziej przylgnął do mojego ciała i splątując nasze palce u dłoni, złożył namiętny pocałunek na moich ustach. Nie kontrolując swojego ciała, niemal od razu oddałam pocałunek, czując, jak do moich oczu, napłynęło jeszcze więcej łez. Cudownie było czuć jego wargi na moich, jednocześnie czując wstręt do samej siebie.

- Nie płacz kochanie — wyszeptał mi do ucha, zmartwionym tonem głosu. Odwróciłam się przodem do niego i spojrzałam w jego oczy, w których dało się wyczytać troskę i smutek.

- Chciałabym się ubrać — wyszeptałam, cicho płaczliwym głosem, jak mała bezbronna myszka.

- Dobrze — odparł, po czym z powrotem zajął swoje miejsce na fotelu, a ja kontynuowałam ubieranie na siebie sukienki. Gdy byłam już gotowa, wstał i złapał mnie za rękę, wyprowadzając z pokoju. Ciągnął mnie w nieznanym mi kierunku, aż stanęliśmy przed dużymi drzwiami. Otworzył je, po czym pozwolił mi wejść pierwszej. Nie mogłam w to uwierzyć. Było tam tak pięknie i mogłabym się tak zachwycać bez końca, gdyby nie fakt, że nie wszystko w tej chwili wyglądało tak, jak bym tego chciała.

Przymknęłam oczy i zaczęłam wdychać świeże powietrze, w końcu może to być mój ostatni raz, kiedy jestem na zewnątrz. Moją błogą chwilę przerwał Richard, który objął mnie w pasie i zaprowadził do okrągłego stołu, który był nakryty dla dwóch osób. Odsunął jedno z krzeseł dla mnie, po czym posłusznie na nim usiadłam, a sam usiadł naprzeciwko mnie.

Nie potrafiłam na niego patrzeć, więc odwróciłam wzrok, wpatrując się w widok, który rozprzestrzeniał się naprzeciwko mnie. Dużo przeróżnych roślin, oczko wodne, mały mostek, ławeczki i mnóstwo światełek, które nadawały temu miejscu cały urok. Moją uwagę przykuła furtka, która było lekko uchylona. Na moich ustach od razu pojawił się malutki uśmiech, musiałam teraz tylko dobrze to rozegrać, a może nie musiałam?

Odwróciłam się w kierunku Richarda i od razu podskoczyłam ze strachu, ponieważ jego wzrok przeszywał mnie całą. Po chwili wstał i podszedł do drewnianej skrzynki postawionej nieopodal mnie i otworzył ją, wyciągając z niej grubą linę. Na jej widok moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a ciało zaczęło się całe trząść. Bałam się, tak cholernie się bałam. Nie wiedziałam, co może mi zrobić, a to było najgorsze, ta niewiedza co może wymyślić w danym dniu, w danej chwili.

Gdy podszedł do mnie, wziął moje ręce i zaczął je związywać. Nawet nie próbowałam się szarpać, bo wiedziałam, że i tak nic by to nie dało. Jest ode mnie silniejszy i nie miałabym z nim żadnych szans. Gdy już je porządnie związał, zaczął przywiązywać całe moje ciało do krzesła.

- To na wszelki wypadek, aby nie przyszło ci do głowy, żeby uciec — wyszeptał, mi do ucha robiąc ostatni supeł. Po tych słowach zrozumiałam, że mnie nakrył, gdy patrzyłam się na furtkę i teraz nawet nie mam co myśleć o ucieczce. Z powrotem zajął swoje miejsce, podpierając brodę na splecionych ze sobą dłoniach, uśmiechając się przy tym, jak gdyby nic takiego się nie działo.

Próbowałam sobie jakoś to wszystko poukładać, wytłumaczyć, dlaczego tak dziwnie się czuje, dlaczego próbuje bronić człowieka, który tak bardzo mnie skrzywdził? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, co było dla mnie frustrujące. Kiedy był ode mnie z dala, krzywdził mnie i poniżał, nienawidziłam go całym swoim sercem, ale gdy tylko pojawiał się tuż obok mnie i na chwilę zachowywał się jakby, nic się nie stało, miałam ochotę sprawić, aby już ode mnie nie odchodził. Kierując swój wzrok na moje związane ze sobą ręce, nagle drzwi się otworzyły, widząc starszego pana w garniturze z dwoma srebrnymi tackami w rękach. Położył je naprzeciwko nas i zabrał pokrywy, odchodząc bez słowa. Richard wziął butelkę wina i nalał mi, jak i sobie czerwonej cieczy do kieliszków.

Ja natomiast spuściłam głowę w dół, nie mogąc patrzeć na jedzenie. Byłam tak potwornie głodna, nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłam i on dobrze o tym wiedział, ale mimo to postanowił związać mi ręce. Usłyszałam, jak wstaje i przesuwa krzesło, siadając koło mnie. Wziął nóż i widelec i ukroił kawałek jakiegoś mięsa, podsuwając mi go do ust. Mimo wszystko odwróciłam głowę.

- Kochanie musisz coś zjeść. Mało jadłaś od kilku tygodni, a teraz przez dwa dni, gdy spałaś, nie jadłaś w ogóle — a więc to wszystko trwa już tak długo. Nic sobie nie robiąc z jego słów, głowę nadal miałam odwróconą i nie zamierzałam mu ulec, jednak w pewnym momencie odwróciłam lekko głowę i niepewnie wzięłam kawałek mięsa, żując go pomału.

- Dlaczego mi to robisz? — szepnęłam, płaczliwym głosem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.

- A przez chwilę było tak miło — warknął, po czy wstał i zaczął odwiązywać liny. Złapał mnie mocno za rękę i zaprowadził do pokoju. Trafiłam znowu do tego samego pokoju, w którym tyle wycierpiałam.

- Nie gniewaj się skarbie, to dla twojego dobra. Kocham cię — musnął moje usta i wyszedł z pomieszczenia, zamykając je na klucz.

- Nie! — krzyknęłam, na całe gardło, osuwając się plecami o ścianę. Podkuliłam nogi, a twarz schowałam między nimi, zanosząc się żałosnym płaczem. Nie wiem, ile tak przesiedziałam. W końcu się podniosłam.

Zaczęłam szukać jakiegoś sposobu, aby wyjść. Po osiągnięciu porażki usiadłam na kafelkach w łazience, opierając się plecami o ścianę. Westchnęłam bezradnie, a cały mój zapał znikł tak szybko, jak się pojawił. Błądziłam tak wzrokiem po całej łazience, aż mój wzrok przykuł małe okienko.

Podniosłam się szybko i wyszłam z łazienki do pokoju, szukając czegoś, czym mogłabym wybić szybę. Podeszłam i wzięłam krzesło, które miało metalowe zakończenia. Poszłam z powrotem do łazienki i stanęłam na taborecie, zaczynając uderzać z całych sił w szybę. Dopiero za czwartym razem szyba zaczęła pomału pękać, aż w końcu rozbiła się milion kawałeczków. Rzuciłam krzesło koło siebie i podniosłam ręce do góry, podciągając się rękoma.

Gdy usiadłam na krawędzi, spojrzałam w dół, od razu zamykając oczy. Było wysoko, za wysoko. Nie mogłam się podać, kiedy od wolności dzieli mnie naprawdę niewiele. Wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym skoczyłam, upadając na trawę. Wszystko mnie bolało i byłam pewna, że złamałam nogę, ale to nie teraz było najważniejsze, musiałam jak najszybciej uciekać, aby Richard nie zorientował się, że nie ma mnie w pokoju.

Podniosłam się pomału, sycząc z bólu i kuśtykając, wyszłam na ulicę. Zaczęłam iść prosto przed siebie, nie mając zielonego pojęcia, gdzie owa droga prowadzi, ale to mnie nie obchodziło, jedyne, o czym teraz myślałam to to, że uciekłam, wydostałam się z tego przeklętego domu. Myślałam, że to koniec, że już nie będę cierpiała, że znajdę drogę i wrócę do domu. Szkoda tylko, że tak bardzo się myliłam. W końcu ta cała ucieczka przyszła mi zbyt łatwo, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz