środa, 28 maja 2014

Rozdział 9 (she's gone)

Wzięłam głęboki wdech i wydech, nerwowo przegrywając wargę. Nie wiedziałam dlaczego, ale bałam się tam wejść. Czułam się jak bym, zrobiła coś złego i teraz wracała do domu z podkulonym ogonem. W końcu sięgnęłam ręką, klamkę od furtki i otworzyłam ją, krocząc po kamiennej ścieżce prowadzącej do domu. Rodzice na pewno byli w pracy, więc gdy znalazłam się na werandzie, od razu sięgnęłam pod wycieraczkę, wyciągając klucz. Włożyłam go do zamka, powoli go przekręcając. Pchnęłam lekko drzwi i weszłam do środka. Nic się nie zmieniło. Te same meble, kolory ścian. Rozglądając się, weszłam na górę, gdzie znajdował się mój pokój, byłam ciekawa czy nadal się tam znajduje. Na tabliczkę z napisem „Angela" na moich ustach pojawił się uśmiech rozbawienia. Otworzyłam drzwi, wchodząc do środka. Od razu rzuciłam się na łóżko, wtulając się w pościel.

- Brakowało mi tego wszystkiego — szepnęłam, sama do siebie przymykając powieki. W końcu czułam się bezpiecznie. Miałam nadzieje, że teraz będzie tylko lepiej i będę mogła zacząć od nowa, próbując zapomnieć o tym wszystkim, co mnie spotkało. Nie wiedząc kiedy, zasnęłam.

Obudziłam się dopiero wieczorem. Rozciągnęłam się, głośno ziewając, gdy nagle usłyszałam dźwięk przekręcanych kluczy w zamku i czyjeś kroki. Moje serce od razu przyśpieszyło, a strach opanował moje ciało, jednak po chwili się uspokoiłam, przypominając sobie, że zamykałam dom na klucz, więc to musieli być rodzice.

Podniosłam się i powoli schodziłam na dół przez gips na nodze. Uśmiechnęłam się na widok moich rodziców stojących w korytarzu. Idąc najszybciej, jak tylko potrafiłam, podeszłam do nich i mocno wyściskałam. Ich miny były bezcenne. Gdy mnie zobaczyli, na ich twarzach wymalowany był ogromny szok, jednak po chwili uśmiechnęli się, również mnie przytulając. Podobno wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej, przy tych którzy są dla ciebie najważniejsi.

- Co tu robisz kochanie? — spytała, mama, głaszcząc mnie po głowie, jakbym była nadal jej małą dziewczynką.

- Stęskniłam się za wami — skłamałam i zaśmiałam się krótko, chowając kosmyk włosów za ucho. Wiedzieli, kiedy kłamię, więc była to tylko kwestia czasu kiedy zaczną mnie wypytywać.

- Skarbie — przeciągnął groźnie tata, patrząc prosto w moje oczy.

- Nie chce o tym rozmawiać, może kiedyś wam powiem — mruknęłam, cicho pod nosem, patrząc w zupełnie innym kierunku.

- No dobrze — westchnęła mama, ściągając z siebie płaszcz i wieszając na wieszaku.

- A jak tam Richard? Dlaczego z nim nie przyjechałaś? — na dźwięk jego imienia, miałam ochotę się rozpłakać, ale zacisnęłam mocno wargę, próbując powstrzymać napływające łzy. Nagle poczułam, jak mama łapie moją rękę, uważnie jej się przyglądając. Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, co właściwie robi, jednak gdy spojrzałam, co ją tak zainteresowało, krew we mnie zawrzała. Ciągle miałam na palcu obrączkę oraz pierścionek zaręczynowy.

- Jest śliczny. Richard ma gust do takich rzeczy. Jak wam idzie bycie małżeństwem? — spytała, radośnie spoglądając na mnie z uśmiechem. Wyrwałam rękę z jej dłoni, po czym zdjęłam biżuterię i wywaliłam ją do kosza. Rodzice patrzyli na mnie w kompletnym osłupieniu, ale teraz mnie to nie obchodziło.

Byłam zła. Na samą siebie, że dałam się tak traktować, że wpakowałam się w to wszystko przez moje miękkie serce. Mimo to i tak wiedziałam, że gdzieś w głębi serca, nie żałowałam tego. Schodami weszłam na górę do swojego pokoju i położyłam się na łóżku, zaczynając płakać jak małe, bezbronne dziecko. Nie mając już sił, choćby na jedną łzę więcej, morfeusz zabrał mnie do siebie.

Było ciemno. Usta miałam czymś związane, jak i resztę ciała. Siedziałam na krześle, nie mogąc poruszyć się choćby o milimetr. Sznur wrzynał mi się w skórę, a krew coraz mocniej spływała z moich nadgarstków. Nagle, jasne światło pojawiło się znikąd, dzięki czemu od razu zamknęłam oczy. Po chwili otworzyłam je, mrugając kilka razy, aby przyzwyczaić się do rażącego światła. Stał tam Richard, ubrany w garnitur, trzymający w prawej dłoni mały nożyk.

Moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Chciałam krzyczeć, ale materiał, który miałam na ustach, mi to uniemożliwił, dzięki czemu wyszedł z tego stłumiony krzyk. Podszedł do mnie i odciął liny oraz odwiązał szmatkę z moich ust. Zmarszczyłam brwi. Nie wiedziałam, dlaczego to zrobił. Gdy w końcu byłam wolna, poczułam jego oddech na mojej szyi.

- Uciekaj. Tak będzie o wiele ciekawiej — zaśmiał się szyderczo, a po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

Nie wiele myśląc, ruszyłam pędem przed siebie. Pod stopami czułam piasek, a wokół mnie znajdowały się tylko zimne mury. Nie znałam drogi. Biegłam tylko przed siebie, myśląc, że wyjście, same zaraz mi się ukarze. Oglądałam się ciągle za siebie nerwowo, pilnując czy Richard nie idzie za mną. W jednej chwili zobaczyłam go, w rezultacie znacznie przyśpieszyłam. Nie miałam siły. Byłam już zmęczona ciągłym uciekaniem. Oparłam się o jedną ze ścian, głośno oddychając. Wychyliłam się kawałek, nie było go.

Chciałam postawić pierwszy krok, gdy nagle poczułam, jak ktoś zatyka mi usta jedną ręką, a drugą trzyma w pasie, przyciągając mnie do siebie. Zaczęłam się wiercić i krzyczeć, ale uścisk był za mocny.

- To nic ci nie da kochanie — szepnął, do mojego ucha, a ja od razu wiedziałam, że był to Richard.

Potem wszystko potoczyło się szybko. Rzucił mnie na piasek i wyciągnął swój niewielkiej wielkości nóż. Z uśmiechem na twarzy, zaczął do mnie podchodzić, a ja czułam, że całe moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Nie mogłam się ruszyć choćby o milimetr. Byłam przerażona, a moje serce o mało co nie wyskoczyło z piersi. Pierwszy cios, drugi, trzeci aż w końcu przed oczami zrobiło mi się ciemno, w pewnym momencie nie widząc nic oprócz ciemności.

Obudziłam się z głośnym krzykiem, podnosząc się do pozycji siedzącej. Moje serce biło jak szalone, a oddech nie chciał się uspokoić. Czułam, jak kropelki poru spływają po moim czole. Odetchnęłam głośno, chowając twarz w dłonie. Ten sen był tak bardzo realistyczny. Tak bardzo się bałam. Czy teraz każdej nocy będzie mnie prześladował? Nie zniosłabym tego.

***

Minął jeden dzień, a moja księżniczka siedziała cicho w swoim ulubionym pokoju. Zazwyczaj pomimo tego, że nie miała kompletnie siły, krzyczała wiązankę przekleństw, na cały dom rzucając różnymi przedmiotami. Choć były też takie dni, kiedy leżała grzecznie na łóżku nie odzywając się ani słowem. Gdy usłyszałem gwizdek, zalałem kubek gorącą wodą. Biorąc naczynie z herbatą, ruszyłem schodami na górę, do mojej żony.

Zapukałem raz, drugi, ale odpowiedziała mi cisza. Wzruszyłem ramionami, myśląc, że znowu ma swoje ciche dni. Złapałem za klamkę, popychając lekko drzwi. Wszedłem do środka, ale jej tam nie było. Podszedłem do łóżka i postawiłem napój na nocnym stoliku, po czym wszedłem do łazienki. To, co zobaczyłem, sprawiło, że padłem na kolana zakrywając usta obiema dłońmi. Do moich oczu napłynęły łzy, by po chwili mogły spłynąć po moich policzkach.

Nie, to nie może być prawda. Nie ona tego nie zrobiła. Ja bez niej nie istnieje, nie wytrzymam bez niej. Kocham ją, jest moją żoną i powinna teraz być przy mnie. Nie, ona nie uciekła, ona tylko poszła się przejść. Tak. Na pewno tak było. Poszła się przejść, ponieważ całymi dniami przesiadywała w domu i potrzebowała się przewietrzyć. Teraz tylko się zgubiła, a ja muszę ją znaleźć, zanim stanie jej się coś złego.

Wstałem z klęczek i ruszyłem na dół chwiejnym krokiem, ponieważ zaczęło kręcić mi się w głowie w dodatku łzy, które napłynęły, uniemożliwiły mi widoczność. Gdy wyszedłem z domu, nawet go nie zamykałem. Ruszyłem prosto do samochodu i odpaliłem silnik, ruszając. Jechałem powoli, rozglądając się na wszystkie strony. Mieszkaliśmy na kompletnym odludziu i droga do najbliższego domostwa zajęłaby jej ponad jeden dzień.

Dlatego tak strasznie się o nią bałem, że leży teraz gdzieś nieprzytomna i potrzebuje pomocy albo nie daj boże, nie żyje. Nie, nie mogę tak myśleć, Angela jest dzielną i twardą dziewczyną, więc na pewno nic jej nie jest. Mimo wszystko, gdy przez moją głowę przeszła myśl, że moja żona nie żyję, do moich oczu napłynęły łzy. Przez nie nic nie widziałem, wiec zjechałem na pobocze, opierając czoło o kierownice. Zacząłem płakać jak małe dziecko. Łzy leciały strumieniami, a ja nie mogłem nad tym zapanować.

Łzy spływały, jedna za drugą, aż w pewnym momencie zacząłem się nimi krztusić. Pragnąłem, tylko aby była tu ze mną, żeby mnie przytuliła i pocałowała swoimi słodkimi ustami. Chciałem czuć jej oddech na sobie, jak jej serce bije tylko dla mnie. Każda kolejna myśl o niej, sprawiała, że zaczynałem płakać jeszcze mocniej. Po jakiś piętnastu minutach udało mi się opanować swoje łzy, wycierając wierzchem dłoni mokre policzki. Sięgnąłem do tylnej kieszeni, moich spodni i wyciągnąłem telefon. Wybrałem dobrze mi znany numer, po czym przyłożyłem go to ucha.

- Tak? — po trzecim sygnale, usłyszałem znany mi męski głos.

- Znajdź ją — poprosiłem, łamiącym się tonem głosu...

poniedziałek, 19 maja 2014

Rozdział 8 (she's gone)

Szłam cały dzień. Wszystko mnie bolało, a najbardziej noga, która zdążyła mi już spuchnąć. Słońce grzało niemiłosiernie, a ja nadal nie wiedziałam końca drogi. Z czoła spływały krople potu, a w gardle czułam wyobrażalną suchość. Nie wiedziałam, ile tak jeszcze, będę musiała iść.

Ani razu nie zrobiłam postoju, bałam się, że on mnie znajdzie. Strach wygrywał za każdym razem, a ja szłam dalej. Miałam już dosyć, chciałam się poddać, ale powtarzałam sobie, że nie mogę się poddać, gdy tak daleko zaszłam. Nagle moim oczom zaczęły pojawiać się domy. Myślałam, że mam przewidzenia, ale potem zaczęłam dostrzegać jakichś ludzi.

Na moich ustach od razu pojawił się ogromny uśmiech i gdybym tylko mogła, zaczęłabym skakać z radości. Jakiś chłopak, który robił coś przy samochodzie, gdy tylko na mnie spojrzał, rzucił klucz, który miał w ręku i zaczął biec w moim kierunku.

- Co ci się stało? — chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, ale nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa, przez suchość, jaka panowała w moim gardle — Dasz radę iść, jeszcze kawałek? - spytał, a ja pokręciłam przecząco głową. W tym momencie nie miałam już siły, a moje nogi uginały się pode mną. Po chwili poczułam, jak bierze mnie na ręce i w ślubnym stylu niesie mnie do swojego domu.

Był to mały domek jednorodzinny. Pomieszczenia były przytulne i ładnie urządzone. Położył mnie delikatnie na, jak podejrzewam swoim łóżku i wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą, jednak po chwili wrócił, a w dłoni trzymał dwie butelki wody. Podał mi jedną, a ja wręcz wyrwałam mu ją z dłoni i wypiłam całą duszkiem. Chłopak stojący przede mną zaczął się śmiać z mojej zachłanności, gdy wyrwałam mu drugą butelkę wody, ale miałam to w dupie, najważniejsze było to, że właśnie zaspokoiłam swoje pragnienie.

- Tam masz łazienkę — wskazał palcem na białe drzwi, które znajdowały się w pomieszczeniu — Idź, weź letnią kąpiel, a ja przy drzwiach położę ci jakieś ciuchy, dobrze? - kiwnęłam twierdząco głową i z pomocą chłopak weszłam do łazienki.

Rozebrałam się z podartej już sukienki i wyrzuciłam ją do kosza. Powoli podeszłam do wanny i odkręciłam najpierw ciepłą wodę, a potem zimną. Gdy wanna było do połowy pełna, zakręciłam oba kurki i weszłam powoli do niej. Z moich ust uciekł pomruk zadowolenia, gdy moje ciało zanurzyło się w letniej wodzie.

Wzięłam gąbkę oraz jakiś żel do kąpieli. Otworzyłam go i nalałam go trochę na gąbkę. Był męski, ale nie przeszkadzało mi to, uwielbiałam takie zapachy. Gdy umyłam swoje ciało, zaczęłam myć włosy. Spłukałam się cała, słuchawką z powstałej piany, a następnie po dwóch upadkach do wody wyszłam z wanny i sięgnęłam po biały puchowy ręcznik, który zawiązałam sobie wokół piersi.

Otworzyłam drzwi i poczułam, jak na coś nadeptuje. Swój wzrok skierowałam w dół i jak się okazało, były to ciuchy, które miał dla mnie zostawić chłopak. Całkowicie o tym zapomniałam. Schyliłam się i wzięłam je do ręki, kierując się do dużego łóżka. Zdjęłam z siebie ręcznik, a następnie nałożyłam na siebie białe spodenki do koszykówki oraz czarną koszulkę. Wszystko było dla mnie o kilka rozmiarów za duże, ale teraz ani trochę mi to nie przeszkadzało.

Lubiłam od czasu do czasu nałożyć coś luźniejszego, a to było niemożliwe. Wszystkie sukienki były obcisłe i przylegały do mojego ciała. Gdy tylko pomyślałam o Richardzie. W moich oczach pojawiły się łzy i już po chwili utorowały sobie drogę po moim policzku, aż do brody, kapiąc na spodenki. Nagle drzwi od pokoju otworzyły się, a w progu stanął chłopak, który mi dzisiaj pomógł. Do końca życia będę jego dłużniczką.

- Chcesz pogadać? — spytał, wyraźnie zmartwiony moim aktualnym stanem, ale ja tylko kiwnęłam przecząco głową, wymuszając na swoich ustach uśmiech — Dobrze. Chodź, pewnie jesteś głodna — podszedł do mnie i po raz drugi tego dnia wziął mnie na ręce i wyniósł z pokoju.

Zszedł ze mną po schodach, a potem otworzył drzwi i skręcił w lewo. Posadził mnie na jednym z krzeseł przy stole, a sam poszedł do kuchni i przyniósł stos naleśników i różnego rodzaju dżemy i sok pomarańczowy.

- Nie wiedziałem, jakie lubisz najbardziej, wiec wziąłem wszystkie, jakie miałem — powiedział, kładąc to wszytko na stole naprzeciwko mnie. Zaśmiałam się tylko krótko, co odwzajemnił i wzięliśmy się za jedzenie. Po skończonym posiłku chłopak wziął brudne naczynia i zaczął je myć. Chciałam mu pomóc, ale stanowczo zaprzeczył, mówiąc, że sobie poradzi. Gdy skończył zmywać, wziął szmatkę i zaczął w nią wycierać ręce, podchodząc do mnie.

- Trzeba zająć się twoją nogą — wziął mnie na ręce i zaniósł na kanapę w salonie. Podsunął jedną z puf i delikatnie położył moją nogę na niej.

- Jest złamana, ponadto przeszłaś zapewne szmat drogi, dzięki czemu, zamiast nosić gips cztery tygodnie, będziesz nosiła dwa miesiące — jęknęłam, niezadowolona odchylając głowę do tyłu, ale zaraz usiadłam prosto, gdy zdałam sobie z czegoś sprawę.

- Skąd to wszystko wiesz? — spytałam, uważnie mu się przyglądając. Dopiero teraz zauważyłam jego czarne jak smoła włosy, brązowe oczy oraz dobrze zbudowane ciało.

- Studiuje medycynę — zaśmiał się i podszedł do jakiejś małej szafeczki, po czym wyciągnął z niej jakieś pudełko. Położył je na stoliku, po czym otworzył je, na sam widok tego, co znajdowało się w środku, myślałam, że zaraz zemdleje.

- Nie lubisz igieł, prawda? — spytał, domyślając się po moim wyrazie twarzy, że mimo tego, że jestem już dużą dziewczynką, wciąż tkwi we mnie ta mała, która boi się igieł. Kiwnęłam tylko twierdząco głową, przyglądając się dalszym poczynaniom chłopaka. Gdy rozpakował igłę i nabrał do niej jakiegoś przezroczystego płynu, zrobiło mi się słabo.

- Rozmawiajmy, wtedy nie będziesz o tym tak intensywnie myślała — kolejny raz pokiwałam głową, rozmyślając nad jakimiś pytaniami.

- Więc, jak masz na imię? — od czegoś trzeba było zacząć, a to pierwsze wpadło mi do głowy, gdy zauważyłam, jak kieruje igłę do mojej nogi.

- Nie bój się, to znieczulenie. Mam na imię Oliver, a ty? — nagle poczułam ukłucie, a na mojej twarzy wymalował się grymas.

- Angela — mruknęłam, pod nosem, czując niewyobrażalny ból, który rozprzestrzeniał się po mojej nodze.

- Spokojnie, nic nie będziesz czuła, kiedy będę nastawiał ci nogę — na ostanie słowa, moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Patrzyłam się na niego, jak na jakiegoś kosmitę, a on zaczął się śmiać, jakby dostał głupawki.

- Zabawna jesteś — stwierdził, kiedy wierzchem dłoni wycierał kąciki oczu z resztki łez.

- Bardzo zabawne. Ja tu cierpię, a ty się ze mnie nabijasz — oburzona, oparłam się plecami o kanapę, czekając na najgorsze.

- Nie gniewaj się na mnie — spojrzał na mnie oczami niczym kot z Shreka, na co zaśmiałam się głośno — Dobra, a teraz najlepiej zamknij oczy — zrobiłam to, o co mnie poprosił i czekałam na najgorsze, ale nic nie poczułam. Otworzyłam powoli jedno oko, a potem drugie i spojrzałam na Olivera, który bandażował mi nogę.

- I już? — spytałam głupio, a ten po raz kolejny zaśmiał się ze mnie.

- Tak, już — gdy owinął bandażem moją nogę, aż nad kolanem, przygotował jakąś białą maź, którą zaczął nakładać na moją nogę. Jak skończył, pochował wszystko na swoje miejsce i poszedł umyć ręce. Z ciekawości dotknęłam palcem wskazującym nogi, a owa maź zaczęła już powoli twardnieć — Pewnie po jakże bolesnym zabiegu, chcesz odpocząć co? — podniosłam głowę do góry, napotykając uśmiechniętą twarz Olivera.

- Bardzo śmieszne, wiesz? Nie chce leżeć, masz piwo? — miałam serdecznie dość wszystkiego i chciałam, choć na chwilę zapomnieć o tym całym gównie. Spojrzał na mnie w szoku, a ja zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi.

- Wiesz, pierwszy raz spotykam się z dziewczyną, która lubi piwo. Wiesz większość kobiet woli jakieś wymyślne drinki — odparł na jednym tchu, nadal mając oczy w wielkości pięciu złotówek.

- Nie znasz mnie i nie jestem taka jak reszta dziewczyn, więc mogę liczyć na to piwo? — spytałam, unosząc wysoko jedną brew. Potrząsnął lekko głową, po czym poszedł do kuchni. Ja w tym czasie podniosłam się i utykając, poszłam na tył domu.

Było tam naprawdę pięknie. Mnóstwo kwiatów, małe oczko wodne i w momencie, gdy mój wzrok zatrzymał się na huśtawce, od razu skierowałam się w jej stronę. Uwielbiałam je. Wtedy czuję się, jak bym miała z pięć lat i nie wiedziała nic o Bożym świecie, a to jest najpiękniejsze w tym wszystkim. Usiadłam na niej, po czym lekko się odepchnęłam, odchylając swoją głowę do tyłu. Zamknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w to, co mnie otaczało.

Moją błogą chwilę przerwał czyiś głos. Otworzyłam oczy i ujrzałam Olivera, który trzymał w dłoniach dwie butelki piwa. Podał mi jedną i usiadł koło mnie na drugiej huśtawce. Oboje otworzyliśmy butelki, pozwalając, aby bursztynowa ciecz spłynęła do naszego żołądka. Również się odepchnął i obaj huśtaliśmy się, nie odzywając się do siebie ani słowem.

- Nie powiesz mi nic, prawda? - spytał, a ja pokiwałam przecząco głową, domyślając się, o co mu chodzi — Szkoda, twoja historia musi być cholernie ciekawa — westchnął, biorąc kolejnego łyka alkoholu — Nie codziennie ratuję na ulicy takie piękne kobiety jak ty — na ostanie słowa zakrztusiłam się piwem, które miałam w buzi, po czym się zaśmiałam.

- Jaka? To złudzenie optyczne, poza tym dawno nie słyszałam tak dennego tekstu — zaśmiał się z moich słów, nie odzywając się już więcej. Słońce właśnie zachodziło, dzięki czemu na niebie widniał przepiękny widok — Mógłbyś mi pomóc? Wiem, że już wystarczająco dużo mi pomogłeś, ale.... - niedane było mi dokończyć, ponieważ przerwał mi w połowie zdania.

- Nie przesadzaj. Mów czego potrzebujesz — westchnęłam, głośno i odwróciłam się w jego stronę.

- Mógłbyś mnie zawieść do domu? — spytałam, zagryzając dolną wargę.

- Jasne — odparł, od razu się zgadzając.

- Ale na prawdę? — wolałam się upewnić.

- Tak, na prawdę, a teraz, choć, bo robi się zimno, a jutro czeka nas podróż — kiwnęłam głową i wstałam pomału z huśtawki. Poczułam, jak Oliver kładzie swoją rękę na moim boku, chcąc mi tym sposobem pomóc dojść do domu. Położyłam swoją rękę na jego i uśmiechnęłam się, co odwzajemnił. Weszliśmy do jego sypialni i położył mnie na łóżku.

- A ty? — czułam się niezręcznie, gdy zajmowałam jego łóżko.

- Spokojnie, prześpię się na kanapie — chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale zdążył wyjść z pokoju. Przykryłam się kołdrą i rozmyślając, nad wszystkim, zasnęłam...

Na następny dzień zostałam obudzona przez Olivera.

- Wstawaj. Jest dziesiąta, a przypuszczam, że do twojego domu nie jedzie się pięć minut -kiwnęłam twierdząco głową, podnosząc się do pozycji siedzącej — Chcesz jakieś ciuchy? -pokręciłam przecząco głową. Nie chciałam myśleć o ubraniach, chciałam być już w drodze do mojego domu, do rodziców — Dobrze, w takim razie chodźmy — pomógł mi zejść na dół, po czym wyszliśmy przed dom, kierując się do samochodu. Otworzył przede mną drzwi i pomagając mi wsiąść do środka, zatrzasnął drzwi, sam siadając na miejscu kierowcy.

Droga minęła nam w dobrej atmosferze. Dużo rozmawialiśmy, na wszystkie tematy, śmialiśmy się i nawet śpiewaliśmy piosenki, które leciały w radiu. Zatrzymał się tuż przed moim domem, odpinając pas, co również i ja uczyniłam.

- Dziękuje, na prawdę, za wszystko. Gdyby nie ty.... -— nie dał mi dokończyć, ponieważ zatkał moje usta pocałunkiem, który nie wiem dlaczego, ale odwzajemniłam. Ten pocałunek był naprawdę przyjemny. Nie taki jak Richarda. Na myśl o nim oderwałam się od chłopaka, uśmiechając się sztucznie.

- Nie ma za co. Mam nadzieje, że kiedyś się jeszcze spotkamy — uśmiechnął się, po czym opierają głowę o siedzenie, patrzył na mnie uważnie, chowając kosmyk moich włosów za ucho.

- Ja też mam taką nadzieję — odparłam, całkowicie szczerze. Chciałam go jeszcze spotkać na swojej drodze.

- Pomóc ci? — spytał, a ja podziękowałam, wysiadając z samochodu. Schyliłam się do otwartego okna, patrząc na jego uśmiechniętą twarz. Czy ten jego uśmiech zejdzie kiedyś z twarzy?

- Do zobaczenia — Oliver odpowiedział mi tym samym, a ja zamknęłam drzwi, po czym patrzyłam, jak odjeżdża, machając mu na pożegnanie. Gdy znikł mi z pola widzenia, odwróciłam się w kierunku budynku, głośno wzdychając.

Witamy w domu tak?

piątek, 2 maja 2014

Rozdział 7 (she's gone)

Otworzyłam swoje oczy, a jedyne co ujrzałam to ciemność. Dopiero po chwili zorientowałam się, że leże na łóżku przykryta grubą kołdrą. Moje ciało miało plusową temperaturę i czułam się o wiele lepiej. Wiedziałam, że za tym jest jakiś haczyk. Na pewno będę musiała zapłacić za to jakąś cenę. I ten fakt tak bardzo mnie przerażał, nie mogłam, przewidzieć co jeszcze zaplanował. Przez to, że mnie bił i trzymał, w tym cholernym pokoju, sprawiło, że miałam dość, a przecież na tym na pewno niepozostanie.

Tak bardzo chciałam, wrócić do domu, do rodziców. Miałam dość, miałam dość tego wszystkiego. Jesteś idiotką Angela i wszystko spieprzyłaś. Jesteś taka słaba, dałaś mu się omotać wokół palca przez jego ładne słowa. Miałaś nadzieje, że wszystko będzie inaczej, ale mierzyłaś za wysoko i teraz płacisz za to najwyższą cenę. Mimo wszystko ja tego chciałam. Kłóciłam się sama ze sobą, ale ja tego chciałam. Chciałam, aby omotał mnie wokół palca, aby mówił do mnie te cudowne słowa, które sprawiały, że moje serce zaczynało szybciej bić.

Po chwili usłyszałam, jak drzwi się otworzyły, a po pomieszczeniu rozległ się dźwięk czyiś kroków. Nagle rozbłysło światło, a ja od razu zamknęłam oczy, jednak po chwili je otworzyłam, mrugając kilka razy, aby przyzwyczaić się do światła. Na de mną stał Richard ubrany w swój nienaganny garnitur i uśmiechał się do mnie. Czułam strach, jaki opanowywał moje ciało, czując jednocześnie bolesną potrzebę poczucia jego ciepłego ciała na swoim.

- Witaj kochanie — przybliżył swoją twarz do mojej, chcąc mnie pocałować, ale mimo wszystko odwróciłam wzrok w przeciwnym kierunku. Bałam się, że zrobi mi coś przez to, ale nic takiego się nie stało. Westchnął tylko głęboko i podszedł do jednej z szaf i wyciągnął z niej sukienkę. Tym razem nie była to suknia ślubna, tylko zwykła sukienka na ramiączka. Podszedł do mnie z powrotem i położył sukienkę na łóżku.

- Ubierz ją — odparł, po czym usiadł na fotelu, przyglądając mi się uważnie.

- Nie zamierzasz wyjść? — spytałam, szeptem.

- Nie — odparł, krótko patrząc prosto w moje oczy. Nie odrywając od niego swojego wzroku, zaczęłam powoli rozbierać się z sukni ślubnej. Chciało mi się płakać, próbowałam je zatrzymać, ale jak na złość zaczęły uciekać spod moich powiek. Czułam się taka słaba, mała i żałosna stojąc teraz tak w samej bieliźnie przy nim, ale nie mogłam nic na to poradzić. Czułam, że zaraz oszaleje.

Otarłam wierzchem dłoni łzy i sięgnęłam po sukienkę, gdy nagle poczułam jego dłoń na mojej. Od razu się wzdrygnęłam, myśląc, że zaraz zacznie mnie bić. Jednak nic takie się nie stało. Jeszcze bardziej przylgnął do mojego ciała i splątując nasze palce u dłoni, złożył namiętny pocałunek na moich ustach. Nie kontrolując swojego ciała, niemal od razu oddałam pocałunek, czując, jak do moich oczu, napłynęło jeszcze więcej łez. Cudownie było czuć jego wargi na moich, jednocześnie czując wstręt do samej siebie.

- Nie płacz kochanie — wyszeptał mi do ucha, zmartwionym tonem głosu. Odwróciłam się przodem do niego i spojrzałam w jego oczy, w których dało się wyczytać troskę i smutek.

- Chciałabym się ubrać — wyszeptałam, cicho płaczliwym głosem, jak mała bezbronna myszka.

- Dobrze — odparł, po czym z powrotem zajął swoje miejsce na fotelu, a ja kontynuowałam ubieranie na siebie sukienki. Gdy byłam już gotowa, wstał i złapał mnie za rękę, wyprowadzając z pokoju. Ciągnął mnie w nieznanym mi kierunku, aż stanęliśmy przed dużymi drzwiami. Otworzył je, po czym pozwolił mi wejść pierwszej. Nie mogłam w to uwierzyć. Było tam tak pięknie i mogłabym się tak zachwycać bez końca, gdyby nie fakt, że nie wszystko w tej chwili wyglądało tak, jak bym tego chciała.

Przymknęłam oczy i zaczęłam wdychać świeże powietrze, w końcu może to być mój ostatni raz, kiedy jestem na zewnątrz. Moją błogą chwilę przerwał Richard, który objął mnie w pasie i zaprowadził do okrągłego stołu, który był nakryty dla dwóch osób. Odsunął jedno z krzeseł dla mnie, po czym posłusznie na nim usiadłam, a sam usiadł naprzeciwko mnie.

Nie potrafiłam na niego patrzeć, więc odwróciłam wzrok, wpatrując się w widok, który rozprzestrzeniał się naprzeciwko mnie. Dużo przeróżnych roślin, oczko wodne, mały mostek, ławeczki i mnóstwo światełek, które nadawały temu miejscu cały urok. Moją uwagę przykuła furtka, która było lekko uchylona. Na moich ustach od razu pojawił się malutki uśmiech, musiałam teraz tylko dobrze to rozegrać, a może nie musiałam?

Odwróciłam się w kierunku Richarda i od razu podskoczyłam ze strachu, ponieważ jego wzrok przeszywał mnie całą. Po chwili wstał i podszedł do drewnianej skrzynki postawionej nieopodal mnie i otworzył ją, wyciągając z niej grubą linę. Na jej widok moje oczy rozszerzyły się do granic możliwości, a ciało zaczęło się całe trząść. Bałam się, tak cholernie się bałam. Nie wiedziałam, co może mi zrobić, a to było najgorsze, ta niewiedza co może wymyślić w danym dniu, w danej chwili.

Gdy podszedł do mnie, wziął moje ręce i zaczął je związywać. Nawet nie próbowałam się szarpać, bo wiedziałam, że i tak nic by to nie dało. Jest ode mnie silniejszy i nie miałabym z nim żadnych szans. Gdy już je porządnie związał, zaczął przywiązywać całe moje ciało do krzesła.

- To na wszelki wypadek, aby nie przyszło ci do głowy, żeby uciec — wyszeptał, mi do ucha robiąc ostatni supeł. Po tych słowach zrozumiałam, że mnie nakrył, gdy patrzyłam się na furtkę i teraz nawet nie mam co myśleć o ucieczce. Z powrotem zajął swoje miejsce, podpierając brodę na splecionych ze sobą dłoniach, uśmiechając się przy tym, jak gdyby nic takiego się nie działo.

Próbowałam sobie jakoś to wszystko poukładać, wytłumaczyć, dlaczego tak dziwnie się czuje, dlaczego próbuje bronić człowieka, który tak bardzo mnie skrzywdził? Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to pytanie, co było dla mnie frustrujące. Kiedy był ode mnie z dala, krzywdził mnie i poniżał, nienawidziłam go całym swoim sercem, ale gdy tylko pojawiał się tuż obok mnie i na chwilę zachowywał się jakby, nic się nie stało, miałam ochotę sprawić, aby już ode mnie nie odchodził. Kierując swój wzrok na moje związane ze sobą ręce, nagle drzwi się otworzyły, widząc starszego pana w garniturze z dwoma srebrnymi tackami w rękach. Położył je naprzeciwko nas i zabrał pokrywy, odchodząc bez słowa. Richard wziął butelkę wina i nalał mi, jak i sobie czerwonej cieczy do kieliszków.

Ja natomiast spuściłam głowę w dół, nie mogąc patrzeć na jedzenie. Byłam tak potwornie głodna, nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłam i on dobrze o tym wiedział, ale mimo to postanowił związać mi ręce. Usłyszałam, jak wstaje i przesuwa krzesło, siadając koło mnie. Wziął nóż i widelec i ukroił kawałek jakiegoś mięsa, podsuwając mi go do ust. Mimo wszystko odwróciłam głowę.

- Kochanie musisz coś zjeść. Mało jadłaś od kilku tygodni, a teraz przez dwa dni, gdy spałaś, nie jadłaś w ogóle — a więc to wszystko trwa już tak długo. Nic sobie nie robiąc z jego słów, głowę nadal miałam odwróconą i nie zamierzałam mu ulec, jednak w pewnym momencie odwróciłam lekko głowę i niepewnie wzięłam kawałek mięsa, żując go pomału.

- Dlaczego mi to robisz? — szepnęłam, płaczliwym głosem, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.

- A przez chwilę było tak miło — warknął, po czy wstał i zaczął odwiązywać liny. Złapał mnie mocno za rękę i zaprowadził do pokoju. Trafiłam znowu do tego samego pokoju, w którym tyle wycierpiałam.

- Nie gniewaj się skarbie, to dla twojego dobra. Kocham cię — musnął moje usta i wyszedł z pomieszczenia, zamykając je na klucz.

- Nie! — krzyknęłam, na całe gardło, osuwając się plecami o ścianę. Podkuliłam nogi, a twarz schowałam między nimi, zanosząc się żałosnym płaczem. Nie wiem, ile tak przesiedziałam. W końcu się podniosłam.

Zaczęłam szukać jakiegoś sposobu, aby wyjść. Po osiągnięciu porażki usiadłam na kafelkach w łazience, opierając się plecami o ścianę. Westchnęłam bezradnie, a cały mój zapał znikł tak szybko, jak się pojawił. Błądziłam tak wzrokiem po całej łazience, aż mój wzrok przykuł małe okienko.

Podniosłam się szybko i wyszłam z łazienki do pokoju, szukając czegoś, czym mogłabym wybić szybę. Podeszłam i wzięłam krzesło, które miało metalowe zakończenia. Poszłam z powrotem do łazienki i stanęłam na taborecie, zaczynając uderzać z całych sił w szybę. Dopiero za czwartym razem szyba zaczęła pomału pękać, aż w końcu rozbiła się milion kawałeczków. Rzuciłam krzesło koło siebie i podniosłam ręce do góry, podciągając się rękoma.

Gdy usiadłam na krawędzi, spojrzałam w dół, od razu zamykając oczy. Było wysoko, za wysoko. Nie mogłam się podać, kiedy od wolności dzieli mnie naprawdę niewiele. Wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym skoczyłam, upadając na trawę. Wszystko mnie bolało i byłam pewna, że złamałam nogę, ale to nie teraz było najważniejsze, musiałam jak najszybciej uciekać, aby Richard nie zorientował się, że nie ma mnie w pokoju.

Podniosłam się pomału, sycząc z bólu i kuśtykając, wyszłam na ulicę. Zaczęłam iść prosto przed siebie, nie mając zielonego pojęcia, gdzie owa droga prowadzi, ale to mnie nie obchodziło, jedyne, o czym teraz myślałam to to, że uciekłam, wydostałam się z tego przeklętego domu. Myślałam, że to koniec, że już nie będę cierpiała, że znajdę drogę i wrócę do domu. Szkoda tylko, że tak bardzo się myliłam. W końcu ta cała ucieczka przyszła mi zbyt łatwo, prawda?