piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział 5 (she's gone)

Powoli otworzyłam oczy, czując niewyobrażalny ból głowy. Nie wiedząc czemu, bolały mnie też strasznie ręce. Zamrugałam kilka razy oczami i dopiero teraz zauważyłam, że jestem przywiązana do ogromnego łóżka z baldachimem, który stał na środku pokoju, w którym się znajdowałam. Po lewej stronie stał duży podłużny stół z dwoma krzesłami po obu końcach. Natomiast po prawej stała szafa, która zajmowała całą ścianę. Podłoga wyłożona była drewnianymi deskami i wyglądały, jakby miały się zaraz rozpaść.

Próbowałam z całych sił, się wydostać szarpiąc liny, którymi byłam przywiązana, ale nic to nie dało. Po moich nadgarstkach zaczęła lecieć krew, torując sobie drogę przez całą moją rękę, na moich nadgarstkach była również zaschnięta krew, co utwierdzało mnie w tym, że jestem tu dość długo.

Moją uwagę przykuła klamka, która zaczęła się poruszać, w drzwiach pojawił się jakiś chłopak, którego w ogóle nie znałam. Uśmiechnął się do mnie, po czym podszedł do mnie z nożem w ręku. Moje oczy rozszerzyły się niczym pięciozłotówki, lecz po chwili zamknęłam je mocno, czekając na najgorsze, jednak nic nie poczułam.

Otworzyłam powoli oczy i ujrzałam, jak chłopak odcina liny, którymi byłam przywiązana. Po krótkiej chwili byłam już wolna i do razu zaczęłam rozmasowywać obolałe nadgarstki.

- Jedz — powiedział, oschłym tonem, kładąc na czerwoną pościel srebrną tacę z jedzeniem. Byłam tak głodna, że nie mal od razu wzięłam zachęcająco wyglądającą bułkę z jakimś nadzieniem. Chłopak zaśmiał się, ale w tej chwili miałam to w gdzieś. Liczyło się teraz to, że mogłam zaspokoić swój głód.

- Ile czasu tu jestem? — spytałam, połykając pierwszy kęs.

- Spałaś tylko kilka godzin, mała — na ostanie słowa przekręciłam teatralnie oczami, a on ponownie się zaśmiał, kładąc się plecami na łóżko, obok mnie. Gdy zjadłam wszystko, co mi przyniósł, wziął tacę i wyszedł z pokoju, lecz po chwili wrócił, a w ręku trzymał białą sukienkę. Podszedł do mnie i rzucił ją na łóżko.

- Ubieraj się, masz mało czasu — po tych słowach, tak po prostu wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie w kompletnym osłupieniu. Spojrzałam na ową sukienkę i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że to nie była zwykła sukienka, to była suknia ślubna. Miała dekolt w kształcie serca, natomiast dół był zrobiony z tiulu, jak u księżniczki.

Nie wiedziałam, po co mam się w to ubrać, przez moją głowę przeszło tysiące myśli, ale żadne z nich nie wydawało się prawdopodobne. W końcu postanowiłam ją nałożyć, cokolwiek się stanie. I tak nie mam nic do stracenia, a poza tym gorzej już być nie mogło. Leniwie wstałam z łóżka i skierowałam swoje kroki do pierwszych lepszych drzwi znajdujących się w pokoju.

Otworzyłam je powoli, zapalając przy tym światło. Jak się okazało, była to łazienka. Nie duża, ale przytulna. Ściągnęłam swoją czarną sukienkę z wczorajszej imprezy, której w ogóle nie pamiętałam, próbowałam sobie coś przypomnieć, ale w mojej głowie panowała pustka. Byłam niemal pewne, że gdybym sobie coś przypomniała, na pewno mogłabym wysnuć jakąś teorie na temat tego, dlaczego się tu znalazłam. Odkręcając kran z ciepłą wodą, wanna zaczęła się powoli napełniać. Nie czekając na to, aż się napełni, weszłam do środka, czując niemal od razu ból wokół nadgarstków. Gdy się umyłam, owinęłam swoje nagie ciało ręcznikiem i podeszłam do lustra. Byłam cała blada, a na moim policzku widniał duży siniak. Cicho wzdychając, wyszłam z łazienki, a mój wzrok od razu przykuła, biała suknia leżąca na łóżku.

Podeszłam do niej i mimo woli nałożyłam ją na siebie. Nie chciałam tego robić, nie chciałam robić czegokolwiek. Jedyne, o czym pomyślałam, gdy chłopak wyszedł, to, aby zrobić mu na złość, nie ruszając się z miejsca, a mimo wszystko, posłuchałam się go, robiąc to, co kazał. Odwróciłam się w stronę okna, w którym nie widziałam nic prócz swojego odbicia. Dopiero teraz wszystkie emocje mną zawładnęły. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy, nogi miałam niczym z waty, a moja dolna warga zaczęły drżeć, w końcu nie wytrzymałam i upadłam na kolana, chowając twarz w dłonie, rozpłakując się na dobre.

O co w tym wszystkim chodziło? Co się wydarzyło wczorajszej nocy? Nie wiedziałam nic, kompletnie nic i to sprawiało, że czułam się jeszcze gorzej, ta nie wiedza, gdzie się znajduję i co się ze mną stanie. Gdzie jest Richard? Nie zauważył, że nie wróciłam do domu? W mojej głowie krążyło tysiące pytań, ale na żadne z nich nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Nagle poczułam czyjąś dłoń na moich plecach, przez co podskoczyłam ze strachu, odwracając się za siebie. Moim oczom ukazał się ten sam chłopak, który przyniósł mi rano jedzenie.

- Idziemy, limuzyna już czeka, panno młodo — zaśmiał się i złapał mnie za rękę, prowadząc różnymi korytarzami, aż w końcu schodząc w dół schodami, wyszliśmy z owego budynku. Nie miałam nawet szansy obejrzeć się za siebie, żeby chociaż zobaczyć gdzie jestem, ponieważ zostałam brutalnie wepchnięta do limuzyny. Obok mnie usiadł brunet, podając kierowcy jakiś adres.

- W ogóle jak masz na imię? — spytałam, mimo że nie specjalnie mnie to interesowało. Miałam jedynie nadzieję, że uda mi się od niego wyciągnąć jakąkolwiek informacje, która pomoże mi załatać dziury w mojej pamięci.

- Mam na imię Mike, ale sądzę, że jest to zbyteczne — to wszystko z każdą chwilą stawało się coraz bardziej skomplikowane. Chciałam zadać kolejne pytanie, ale samochód zatrzymał się, a Mike wysiadł, podając mi dłoń, próbując stłumić w sobie śmiech. Przewróciłam oczami i ignorując go, wysiadłam z pojazdu. Moja szczęka opadła w dół, gdy zobaczyłam przed sobą kościół.

- Zadanie wykonane szefie — powiedział, Mike salutując przy tym, jak zawodowy żołnierz, śmiejąc się przy tym. Nie widziałam, do kogo mówi, ponieważ stałam za nim, a osoba, do której się zwracał stała naprzeciwko niego. Odchyliłam lekko głowę w bok i ujrzałam Richarda.

- Mike ogarnij się — mruknął niezadowolony. Zaraz na jego ustach uformował się duży uśmiech, a jego oczy spotkały moje — Kochanie, wyglądasz obłędnie — podszedł do mnie i chciał mnie pocałować, ale ja odwróciłam głowę w przeciwną stronę — Co jest skarbie? - pogłaskał mnie po policzku, a następnie złapał mnie za pod brudek, zmuszając mnie, abym patrzyła prosto w jego oczy — Wolisz innego? Dajcie go tu — ostanie słowa wykrzyknął, a po chwili dwóch facetów prowadziło jakiegoś człowieka z workiem na głowie. Podeszli do nas, a Richard zdjął mu worek, ukazując zmasakrowaną twarz. Nie to, nie może być. Przed oczami zaczęły pojawiać się jakieś obrazy.

To był chłopak, z którym wczoraj tańczyłam, a niektóre elementy układanki zaczęły układać się w całość. Richard, widząc moją reakcję, domyślił się, że przypomniałam sobie wszystko i wiem co to za chłopak i co z nim robiłam. Podszedł do mnie i objął mnie od tyłu, opierając się brodom o moje ramie.

- I co przypominasz sobie teraz? Zdradziłaś mnie Angelo. Zabolało mnie to, ale nie martw się, wybaczam ci, bo wiem, że tego nie chciałaś zrobić — wyszeptał mi do ucha, a następnie machnął ręką, aby zabrali go tu stąd. Byłam coraz bardziej przerażona tym wszystkim — Chodź skarbie, przecież dziś nasz wielki dzień. To dzisiaj będziesz moja — zadowolony, złapał mnie za rękę i siłą zaprowadził do kościoła.

W środku nikogo nie było oprócz księdza, który stał przy ołtarzu. Stanęliśmy przed księdzem, a Richard miał na twarzy wręcz wymalowany uśmiech, natomiast ja stałam tam jak osłupiała.

- Dobrze, a więc zaczynajmy — powiedział ksiądz, po czym otworzył swoją małą książeczkę, zaczynając coś z niej czytać. Nie usłyszałam nawet jednego słowa, które przeczytał, ponieważ byłam pogrążona w swoich własnych myślach. On chciał zmusić mnie do ślubu.

- A czy ty Angelo Evans, bierzesz sobie Richarda White za męża i ślubujesz mu miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie opuścisz go, dopóki śmierć was nie rozłączy? — dopiero te słowa księdza obudziły mnie z moich rozmyślań.

- Nie — pokręciłam przecząco głową — Nie, nie tak — odwróciłam się i już chciałam wyjść z kościoła, gdy nagle poczułam, jak silne ręce oplatają mnie mocno w talii. Odwróciłam wzrok, był to Richard. Przerzucił mnie sobie przez ramię, zaprowadzając mnie z powrotem do ołtarza. Nie wiadomo skąd nagle pojawił się Mike, który postawił przed księdzem krzesło, a w ręku trzymał grubą linę. Richard posadził mnie na krześle, ale ja od razu się z niego podniosłam, chcąc stąd uciec, ale nic to nie dało, ponieważ przykuł mnie do krzesła, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch.

Mike przywiązał mnie do krzesła tak mocno, że aż zawyłam z bólu. Próbowałam się wyrwać, kręciłam się, szarpałam, ale nie przeniosło to żadnych rezultatów. Ksiądz dokończył swoją mowę, a Richard wyciągnął z czarnej marynarki dwie obrączki. Jedną nałożył mi na palec, a drugą nałożył sobie, muskając moje usta.

- Mike, rozwiąż ją, tylko nie pozwól, aby poczuła się zbyt swobodnie — bez słowa, rozwiązał mnie, po czym z powrotem mnie związał, ale tym razem tylko moje dłonie. Złapał mnie mocno za rękę i wyprowadził z kościoła. Po piętnastu minutach byliśmy z powrotem w budynku, do którego zostałam porwana, tylko tym razem był z nami Richard.

- Mike, wyjdź na chwilę. Chce porozmawiać z moją żoną — w odpowiedzi przytaknął i wyszedł bez słowa. Moje serce nagle zaczęło szybciej bić, ponieważ jego ton głosu już nie był taki miły. Jego oczy nagle z brązowych stały się czarne, przez co mój strach był jeszcze większy. Podszedł do mnie i z całej siły z otwartej ręki uderzył mnie w twarz. Automatycznie złapałam się za silnie piekący policzek, a w moich oczach pojawiły się łzy. Miałam rację, stary Richard wrócił.

- Może to cię czegoś nauczy — warknął, po czym uderzył mnie jeszcze raz i jeszcze raz, aż w końcu upadłam na podłogę, czując w ustach metaliczny posmak krwi. Miałam już dość. Wszystko mnie bolało i ledwo mogłam się ruszyć. Po moich policzkach zaczęły spływać morze łez, bojąc się tego, co dopiero morze się stać.

- Czemu mi to robisz? — wychlipałam, sycząc z bólu, gdy chciałam podnieść się i oprzeć się o łóżko.

- Bo cię kocham...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz