niedziela, 2 marca 2014

Rozdział 1 (she's gone)

- Kochanie wstawaj — czując, jak ktoś składa pocałunki na mojej szyi, powoli otworzyłam swoje oczy i ujrzałam uśmiechniętą twarz Richarda.

- Która godzina? — spytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.

- Ósma rano, szykuj się, a śniadanie masz na stoliku — pocałował mnie w policzek, a następnie wyszedł z sypialni. W przeciwieństwie do mnie Richard był już gotowy i miał na sobie swój nienaganny garnitur, a ja miałam na sobie piżamę i wyglądałam, jak siedem nieszczęść mając rozczochrane włosy. Leniwie wstałam z łóżka i poszłam do garderoby, biorąc z niej ubranie na dzisiejszy dzień.

Po odprężającym prysznicu wytarłam swoje mokre ciało ręcznikiem, a następnie włożyłam na siebie sukienkę. Włosy wysuszyłam i zostawiłam rozpuszczone w naturalnych lokach. Zrobiłam jeszcze makijaż, popsikałam się perfumami i byłam gotowa do kolejnego dnia udawania, że jestem szczęśliwa. Richard nie jest złym mężczyzną. Jest mi z nim dobrze, jednak bywają takie momenty, że mam ochotę usiąść w kącie i zacząć płakać z bezsilności. Uważałam, że każda inna dziewczyna byłaby z nim bardzo szczęśliwa, ponieważ mężczyzna, którego nie kocham, ma złote serce. Zrobiłby wszystko dla swojej ukochanej.

Kilka tygodni temu chciałam powiedzieć Richardowi prawdę. Zbierając się na odwagę kilka dni, w końcu to zrobiłam, jednak nie przypuszczałam, że ten dzień skończy się dla mnie boleśnie. Słysząc, że chcę od niego odejść, uderzył mnie w twarz, a ja wtedy zrozumiałam, że Richard oprócz swojego dużego serce ma też równie dużą wadę. Po tym, co zrobił, zaczął mnie od razu przepraszać. Powtarzał, że mnie kocha i nie chciał mnie uderzyć, że sam nie wie, dlaczego to zrobił. Od tamtego dnia zaczęłam uważnie obserwować Richarda i jego zachowanie, mając nadzieję, że dowiem się, dlaczego taki jest.

Wyszłam z sypialni i skierowałam się do kuchni, po której roznosił się zapach świeżo mielonej kawy. Richard stał właśnie przy kuchence i zalewał dwa kubki czarną cieczą. Podeszłam do niego i położyła dłoń na jego ramieniu, na co on od razu odwrócił wzrok na mnie.

- Zjadłaś śniadanie? - spytał z uśmiechem na twarzy i podał mi kubek z napojem. Biorąc od niego naczynie, od razu wzięłam jeden łyk, czując przyjemne ciepło w środku.

- Mhm — mruknęłam, delektując się cudownym smakiem kawy.

- W takim razie jedźmy już — powiedział i wziął z blatu kuchennego kluczyki do auta, kierując się w stronę wyjścia.

Zostawiając pusty kubek w zlewie, poszłam śladami Richarda, po drodze zakładając na swoje stopy buty. Będąc już na zewnątrz, poczułam, jak ciepły wiatr otula moje ciało, a śpiew ptaków przyjemnie drażnił moje uszy. Lato było zdecydowanie moją ulubioną porą roku.

Zamykając dom na klucz, włączyłam jeszcze dodatkowo alarm i wsiadłam do auta, gdzie czekał już na mnie Richard. Zapinając pasy bezpieczeństwa, po chwili włączyliśmy się w poranny ruch drogowy. W tle leciało cicho radio, a w powietrzu dało się wyczuć napiętą atmosferę, ponieważ żadne z nas nie odzywało się ani słowem.

- Kochanie stało się coś? - odwróciłam głowę w kierunku szatyna, który wzrok miał skupiony na drodze, a jego prawa ręka spoczywała na moim udzie.

- Nic się nie stało — mruknęłam pod nosem, cicho wzdychając. Przez reszty drogi nie odzywaliśmy się do siebie, a gdy byliśmy już na miejscu, wysiadłam z samochodu jako pierwsza, idąc w kierunku naszej firmy. Prowadzimy razem firmę architektoniczną, która została stworzona z dwóch naszych małych firm, sprawiając, że teraz dysponujemy czymś naprawdę potężnym.

Weszłam do windy i wcisnęłam guzik z numerem mojego piętra, w którym pracuje ja i moi pracownicy. Po kilku minutach wyszłam z windy i skierowałam się do mojego gabinetu, otworzyłam drzwi kluczem i weszłam do środka.

- Co jest do cholery — szepnęłam sama do siebie. W pomieszczeniu było strasznie ciemno, a nie przypominałam sobie, żebym zasłaniała okna żaluzjami.

- Wszystkiego najlepszego! - nagle rozbłysło światło. Ludzie, z którymi pracowałam, uśmiechali się od ucha do ucha, niektórzy trzymali w rękach różne ciasta, albo sypali konfetti. Wyglądali przezabawnie, ponieważ każdy miał na głowie kolorową czapeczkę.

- Nie wiem, jak wam mam dziękować — do moich oczu napłynęły łzy szczęścia, a na ustach pojawił się szczery uśmiech.

- Nie musisz nam dziękować. To jego zasługa — odezwała się jedna z dziewczyn, kiwając głową na znak, żebym odwróciła się za siebie. Robiąc to, zobaczyłam Richarda, który trzymał w ręku małe pudełeczko i bukiet czerwonych róż. Podszedł do mnie i musnął moje usta, na co pracownicy naszej firmy zareagowali głośnym wiwatem.

- Wszystkiego najlepszego Angelo — podał mi bukiet kwiatów, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. Wzięłam od niego kwiaty, patrząc prosto w jego oczy. Jednak nie zapomniał.

- Dziękuje — w podzięce pocałowałam go w policzek, uśmiechając się równie szeroko, jak on.

- To jeszcze nie koniec — nagle, moje serce zaczęło szybciej bić, gdy spojrzałam na małe czarne pudełeczko, które nadal trzymał w dłoni.

- Proszę wszystkich o uwagę! - krzyknął na cały gabinet, dzięki czemu ludzie od razu odwrócili się w naszym kierunku, wyczekując na dalszy ciąg wydarzeń. Klęknął przede mną na jedno kolano i otworzył przede mną pudełeczko. W środku znajdował się śliczny pierścionek zaręczynowy. Wszyscy nabrali powietrza z zachwytu, a żeńska część miała już łzy w oczach.

- Angelo Evans, wyjdziesz za mnie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz